poniedziałek, 27 lutego 2012

"Holiday, celebration, come together in every nation"

Piszę do was w niecodziennych okolicznościach, gdyż właśnie za kulisami mój partner nakłada brylantynę na włosy oraz goli klatę, makijażysta nakłada mu na ramiona brokat, a na czoło bronzer, gdy z kolei ja z wpiętym we włosy sztucznym chabrem oraz w czerwonych lakierkach, które dzięki swemu czubowi mimo, że fabryczny rozmiar wynosi 36, wyglądają na 42, stresuję się potężnie, gdyż za chwilę niejaki Piotr Gąsowski, ze względu na swoją fryzurę (a właściwie jej brak) zwany Człowiekiem Pisanką przeze mnie i moją mamę,  przedstawiać będzie parę numer 11, jaką stanowię z mym wyświeconym tanecznym gachem i trzeba będzie wbić na parkiet w rytmie? (P.S. proszę głosować na to zdanie w plebiscycie czasopisma "Mój Pies" na Najbardziej Pogmatwaną Wypowiedź, Której Nikt Już Do Ciula Nie Rozumie, Więc Sp*erdalamy Do Bufetu, Pan Mietek Stawia Karpatkę) Właśnie! W rytmie, jaki nabija Pani Matka czyli Madonna, przez swych fanów zwana pieszczotliwie Starą (ja też tak czasem walnę, ale gdzie mnie do oddanych wyznawców), a jest to linia basu piosenki "Holiday"! Ale nie to, że teraz wam puszczę tylko: plum, plum, plum, plum na gitarze basowej, a wy z rozpaczy zanucicie melodię czołówkową "Trudnych Spraw". Ale nie chowajcie serca, mimo, że nie będzie musiało rozwiązać wspomnianych już "trudnych spraw", lecz niech otworzy się ono na Madonnę, która na trasie Blond Ambition zrobiła taką rozpierduchę, rzucając się na łożu, symulując masturbację, by potem rzucać się w konwulsjach po scenie z krzyżem na szyi, a następnie odgrywać spowiedź. I właśnie takie momenty zostały zapamiętane przez wielu. W porządku, ale wiecie, co? Ona promowała przede wszystkim "Like A Prayer", album, który już sam w sobie był kontrowersyjny, nie mówiąc, o całej późniejszej otoczce związanych z klipem do utworu tytułowego tudzież wspomnianą już trasą. Ale to nic. Bo chcę tu udowodnić, że  Madonna to nie tylko prowokacja... I na dodatek: ta kobieta nie jest głupia. Zdecydowanie. Dzięki niej można nabrać szacunku do muzyki pop, mimo, że nie śpiewała wybitnie, a wg niektórych tego wycia nazwać śpiewem nie można. Z kolei ja uważam, że to bardzo fajna babka, szczególnie właśnie w okresie "Like A Prayer", według mnie szczytu jej możliwości twórczych, a także: dobra piosenkarka. A przede wszystkim pracowita. Należy jej się cały ten blichtr, te szmery, bajery, dzikie węże. A nawet wężĘ. Ale cel, dla którego piszę tę notkę jest zgoła inny. Nie ma to być jakiś artykuł o Madonnie tylko o "Holiday", piosence, w której tany już ruszam, ku uciesze publiczności i niezadowoleniu Piotra Galińskiego. To, co, jedziemy:


źródło: www.youtube.pl


Zaczyna się, a ja czuję jakieś wibracje disco z lat 70., unosi się duch epickiego utworu Wright Brothers - Flying Machine, więc jak najbardziej mi to pasi. I widzicie, że wyskoczyła sobie trzydziestoletnia dziewoja w bluzce, a właściwie staniku z długimi rękawami, w jakieś grochy, w dzwonach i rozprowadza radość życia po całej scenie swoją ekspresją i ruchami typu: jestem w trakcie tańca życia. (od razu zastrzegam: jak już włączyliście, to przystopujcie, bo macie oglądać dokładnie, a nie że czytacie, coś tam leci i zadowoleni; też trochę moja wina, że wciepnęłam już ten link... <idiota>, ale tak mi pasowało! Prosze nie ingerować w wizje autorskie me.) Chcecie tekst? Nie krępujcie się, proszę:

Holiday, celebrate / Wakacje, świętujmy!
Holiday, celebrate  / Wakacje, świętujmy!

If we took a holiday yeah / Jeśli zrobimy sobie wolne
Took some time to celebrate / Zajmiemy się świętowaniem
Just one day out of life / Tylko jeden dzień z życia
It would be / I będzie
It would be so nice / Będzie cholernie miło
Everybody spread the word / Wszyscy rozsyłajcie wieść
We're gonna have a celebration / Będziemy świętować
All across the world / Na całym świecie
In every nation / W każdym narodzie
It's time for the good times / Nadeszła chwila na dobre czasy
Forget about the bad times / Zapomnijcie o tych złych
One day to come together / Jeden dzień na zjednoczenie
To release the pressure / By wypuścić całe ciśnienie
We need a holiday / Potrzebujemy wakacji!

You can turn this world around / Możesz obrócić ten świat dookoła
And bring back all of those happy days / I przywrócić wszystkie radosne dni
Put your trouble down / Odsuń swe problemy
It's time to celebrate / Czas świętować
Let love shine / Pozwól miłości błyszczeć
And we will find / I znajdziemy
A way to come together / Sposób by się zejść
And make things better / I wyprostować parę spraw
We need a holiday / Potrzebujemy wakacji!

Fajniutkie, nie? Taki luźny tekścior, żeby wypuścić z nas wszystkie smutki. I pomyśleć, że potrafiła wydostać tyle życia, z piosenki, która napisana była na początku lat 80., a przez niektórych zapewne uważana była za kompletnego gniota. I jeszcze dodała epicką wstawkę "Do The Bus Stop" (myślicie, że nie próbowałam nauczyć się tych ruchów? cholerna niewygimnastykowana śledziona -.-) Wspaniale bawi się z tancerzami, a jeśli ktoś chce jej zarzucić brzydotę, to w tym klipie znaleźć jej nie powinien, przynajmniej ja uważam, że wygląda wprost prześlicznie skacząc dookoła. No i wracając do "umiejętności wokalnych" - radzi sobie świetnie, dodając do tego wyczerpujące hasanie po scenie, a jej dwie panie od chórków to kawał głosu! (epickie kobity)

Madonna to jest kawał baby... Porządnej baby, która wzięła świat za jaja, wielu też pewnie zainspirowała, żeby też wziąć coś za rzeczone genitalia, niekoniecznie świat. <Co_jest> Jeśli komuś "banan rozświetlił twarz" (że zapożyczę rodzinny cytat Ann) podczas występu to czuję, że Madonna spełniła swoją MISZYN. Bo niekoniecznie jest nią doprowadzanie Watykanu i obrońców moralności na skraj załamania nerwowego.

(P.S. z konkursu tanecznego odpadłam, podobnie jak podeszwa od mego buta, chińska tandeta)


Karcia

piątek, 3 lutego 2012

Lana Del Rey powiewem psychodelii

Mamy dziś do czynienia z pogrzebem. Zapraszam każdego, kto chętnie się położy w dole i da zasypać, a potem wpieprzyć przez robale, by zobaczyć jak wiele i niewiele warte jest nasze życie. A to dziwaczne powitanie powstało za sprawą pani Lany Del Rey, która co by nie mówić - jest dziwna sama w sobie. Aż strach. Nie jest dziwna jak Lady Gaga, która wyjdzie ubrana w drukarkę, która na dodatek działa (żeby była jasność: lubię Gagę za właściwe podstawy i motywy do tworzenia MUZYKI i tylko za to). Lizzy Grant (bo tak rzeczywiście nazywa się Del Rey) jest dziwolągiem psychicznym, bo to co kłębi się w mózgowych zwojach pod jej włosami, zważając na to, jakie piosenki pisze zakrawa na ładny kawał dreszczy. Otóż właśnie: Lana jest Tekściarką. Wie co robi, przykładając własny (tudzież pożyczony) długopis/pióro/ołówek do kartki i dawaj pisać coś, po czym nie wiadomo czy cieszyć się, że żyjemy, czy lepiej już szykować samobójstwo. Nie obchodzi mnie, że zajęli się nią jacyś panowie w garniturach, ze złotym medalionem na szyi i włosami omiecionymi henną po to, by zarobić forsę i nadali jej nowy przydomek oraz wygląd, gdyż wcześniejszy był według nich nietrafiony. Nie interesuje mnie, że jej ojciec to milioner, że dziewczyna ma powiększone usta  i że pieprzy trzy po trzy lub też nie na temat swej przeszłości. Jeśli ktoś chciał, żeby osoba kochająca lata sześćdziesiąte, ze śliczną buzią i epickim typem urody, który sama chciałabym posiadać, lecz niestety... ze wspaniałym głosem i intrygującą osobowością trafiła w gusta słuchaczy - to pragnę poinformować, że znajduję się w grupie docelowej, jestem odpowiednim segmentem rynku, gdyż reprezentuję popyt. Nie napiszę, że jest to popyt na tego typu PRODUKT, bo nie wiem jak bardzo wypromowana byłaby ta dziewczyna - nie traci na oryginalności i naturalności, gdyż co mnie obchodzi fizyczna kreacja, skoro z jej wnętrza wypływa coś... ymm... no ale zobaczmy:

Oto singiel "Born To Die" z albumu Lany pod tym samym tytułem, która w Polsce już jest złotkiem (a wiadomo jak tu ciężko namachać chociażby pułap złotej płyty), a w kilkunastu krajach szczytuje na listach przebojów. Płyta szczytuje, słuchacze podczas śpiewu artystki zapewne też.


                                                                                           źródło: http://www.youtube.pl/


Na początku mamy zakochaną parę, dwa gołąbeczki na tle powiewającej flagi USA, preludium do całej miłosnej historii jaka opowiedziana zostanie za pomocą piosenki i zilustrowana klipem. Nagle bang! Mamy dziwną barokową przestrzeń - przerażającą w swym chłodzie. Widzimy Lanę siedzącą pośród dwóch tygrysów, na tle ołtarza? Bo z całą pewnością na kościół czy katedrę miejsce owo wygląda.

Feet don’t fail me now / Stopy, teraz mnie nie zawiedźcie
Take me to the finish line / Zaprowadźcie mnie do linii mety
Oh my heart it breaks every step I take / Moje serce pęka z każdym krokiem
But I’m hoping at the gates / Ale mam nadzieję, że u bram
They’ll tell me that you’re mine / Powiedzą, że jesteś mój

Teraz wspomnienia, wspomnienia czyli: pierwszy raz słuchałam tej piosenki i wybrzmiało "feet" - myślę: Boże, dziewczyno nie tak mocno, daj się przygotować na taki cios! Połamało mnie od razu, ile to człowiek czekał na taką piosenkę... Ale o czym pieśń owa mówi? Otóż  bohaterka zapewne umiera. Umiera lub spieszno jej do samobójstwa (jej stopy nie moga stchórzyć); do mety, jako do kresu życia, wierząc, że "u bram powiedzą, że jesteś mój" - czyli zapewne w niebiosach czeka na nią ukochany gach. Może chce do niego dołączyć, bo życie straciło sens, a może jest znośnie, ale to jej nie wystarcza, bo z nim było najlepiej.
Spójrzmy na Lanę w klipie: siedzi sobie majestatycznie na tym pięknym krześle/tronie w tym czepcu z niebieskich róż, a jak niewiele robi, żebyśmy poczuli się co najmniej dziwnie, a co najwyżej - dajcie ewakuacyjne, wychodzę.
0:45 - mamy naszych bohaterów z kadru pierwszego: pewnie wybywają razem w podróż do Kentucky czy Alabamy. Widzimy tą ładną miłość. Ona i on - niebo i grom, no niekoniecznie, bo i ona wariatka i on zapewne nie lepszy. A Lana ma świetną kurtkę - od czapy.

Walking through the city streets / Spacerując po ulicach
Is it by mistake or designed / Przez przypadek czy umyślnie
I feel so alone on the Friday nights / Czuję się tak samotna w piątkowe noce?
Can you make it feel like home, if I tell you you’re mine / Czy możesz stworzyć mi dom, jeśli powiem ci, że jesteś mój?
It’s like I told you honey / Kochanie, jest tak jak ci mówiłam

"Czy możesz stworzyć mi dom, jeśli powiem ci, że jesteś mój?" - zabiło mnie to. Boskość tej piosenki wyrażona jest m.in. tym wersem.

Don’t make me sad, don’t make me cry / Nie zasmucaj mnie, nie doprowadzaj do płaczu
Sometimes love is not enough when the road gets though / Czasami miłość to za mało, gdy droga robi się ciężka
I don’t know why / Nie wiem czemu
Keep making me laugh / Rozśmieszaj mnie
Let’s go get high / Odlećmy wysoko
The road is long, we carry on / Droga jest długa, wciąż nią jedziemy
Try to have fun in the meantime / Więc powinniśmy się bawić w międzyczasie

"Czasami miłość to za mało, gdy droga robi się ciężka" - taka prawda, niestety. Coś się spie*doli, coś nad czym nie panujemy, coś poza naszą kontrolą i stało się. Nawet nie potrafimy tego odkręcić. 1:18 mamy wyraz twarzy Lany, który idealnie pokazuje ten bezsens. "Droga jest długa, wciąż nią jedziemy, więc powinniśmy się bawić w międzyczasie" - cały czas zbliżamy się do czarnego punktu na drodze i w końcu albo się upijemy, albo pasażer wyskoczy na drogę, albo wjedziemy w drzewo i nie ma nas, ale dopóki w baku benzyna i płynu do spryskiwaczy pod dostatkiem - kolorowe jarmarki...

Come take a walk on the wild side / Udaj się na spacer po dzikiej stronie
Let me kiss you hard in the pouring rain / Pozwól, że pocałuję cię ostro w ulewnym deszczu
You like your girls insane / Uwielbiasz szaleństwo swej dziewczyny
Choose your last words, this is the last time / Zdecyduj się na ostatnie słowa, to ostatni raz
Cause you and I, we were born to die / Bo ty i ja, urodziliśmy się by umrzeć

"Udaj się na spacer po dzikiej stronie, pozwól, że pocałuję cię ostro w ulewnym deszczu; uwielbiasz szaleństwo swej dziewczyny" - dobre... To jest bardzo dobre. I wzrok oszołomki na 1:40. I ten pocałunek na przymus na 1:45... Świetne.

Lost but now I am found / Zagubiona, teraz się odnalazłam
I can see but once I was blind / Widzę, ale kiedyś byłam ślepa
I was so confused as a little child / Byłam tak zagubiona, jak małe dziecko
Tried to take what I could get / Brałam wszystko, co dostawałam
Scared that I couldn’t find / Bałam się, że nie znajdę
All the answers honey / Wszystkich odpowiedzi, skarbie

Dla mnie, zwrotka ta opisuje to kim była, zanim go spotkała. Tudzież, kiedyś szukała sensu życia, a teraz uświadomiła sobie, że jedyną odpowiedzią na wszystkie pytania jest śmierć.

A na klipie co? Od 1:55 widzimy Del Rey leżącą w nocy na łóżku. Z nim i bez niego. Zapewne jest on duchem i przychodzi na pogaduchy, nocne kawki i serniczek. 2:05 - "blind" i gest Lany - świetność, dziewczyna naprawdę ma czar aktorek ze starego Hollywood. 2:11 jak on ją chwycił... jak on na nią patrzy... 2:17 - i pokazuje chłopina, że all the answers to śmierć. Ona w klipie nadal żyje - on nie. Ale jego postawa pokazuje, jakby był pewien, że ona wkrótce do niego dołączy.
2:34 - "high" symbolicznie pokazane przez Lanę czyli zapewne zapalenie jointa. I znowu ta ascetyczna gestykulacja, ale dzięki temu, jak bardzo docenia się każdy gest tej kobiety; skoro już coś pokazuje to musi być istotne. 2:40 - kolejny z moich ulubionych momentów czyli "meantime". A w połączeniu ze słowami mówiącymi o zażywaniu w życiu rozrywki, ta znudzona mimika daje niesamowity efekt. 2:49 - "insane" i to spojrzenie, przepraszam, czy żeby być szalonym trzeba biegać nago, tryskać krwią i wrzeszczeć? Otóż jak widać: zupełnie nie. 3:02 - "we were born to die" i te wbite w ekran oczy... 3:04 zaczyna się ta cała igraszka ze śmiercią. 3:20 - "let mi kiss you hard in the pouring rain" - delikatna dziewczynka zarówno w głosie jak i wyglądzie i nagle you like your grils insane - i ten grymas obrażonego pięcioletniego dziecka.
Od 3:28 wszystko ciemnieje... Ale pojawiają się przebłyski światła, kiedy Lana kroczy długim korytarzem - kolejne symboliczne znaczenie, zapewne zmierza do swojej mety, aż w końcu na słowa "we were born to die" otwierają się drzwi, za którymi pojawia się uderzająca jasność i... mamy głównego bohatera trzymającego zakrwawioną Lanę na rękach. Czyli przekroczyła drzwi do wieczności.
Pytanie: on przecież wciąż żył. Więc czemu pokazywał się jako zjawa, a potem wynikało z tego, że chciała do niego dołączyć? Może prześladował ją tylko w jej wyobraźni. Może istniała zasada: razem źle, osobno - jeszcze gorzej i w końcu śmierć ją dogoniła, a u bram powiedzieli, że on należy do niej. Może nie czuła tej przynależności tu na ziemi. Albo facet, całując ją w jadącym samochodzie uznał, że stawia wszystko na jedną kartę, skoro umrą - to razem, w tej chwili i w ten sposób (bo kto nie chciałby, popijając Malibu u św. Piotra usłyszeć w TVN 24: przyczyną śmierci był prawdopodobnie brak kontroli nad pojazdem. Para prawdopodobnie całowała się na kilka sekund przed wypadkiem.) Ale niestety - ona umarła, a on przeżył. Teraz on sobie pożyje bez niej, a ona będzie go gnębić. Chyba, że... no właśnie. Koniec klipu to ten sam obrazek jaki nas powitał. Znowu byli razem. On mógł do niej dołączyć w jakiś sposób i w innym wymiarze wciąż należeli do siebie.

Podsumowując: Lana Del Rey to zdecydowanie więcej niż "Video Games", które krąży na VH1, to więcej niż moje wypociny. I mam nadzieję, że jeszcze wiele płyt przed nami by wciąż nie dowiedzieć się, co i jak wiele tego COSIA w niej siedzi.


Karola