piątek, 28 października 2011

"Z epiką, liryką i dramatem przez świat" - odcinek szósty

A: (przez telefon) Panie Klemensie, niech pan wpuści tego biednego człowieka do garderoby! Że co? Powiedział, że ma ze sobą nożyczki kosmetyczne i nie zawaha się ich użyć? (spojrzałam na Karcię) Proszę natychmiast wpuścić Kevina Richardson'a do budynku, bo się chłop przeziębi, a niestety nasza pielęgniarka Halina Kiepska jest teraz na urlopie. (do Karci) Co za ludzie...(przejechałam usta błyszczykiem) No co... trzeba jakoś wyglądać, w końcu nie po to całą noc szyłam imitację sukienki od Versace. (weszłysmy do studia)


 
     źródło: http://www.youtube.pl/                             

 Witam Państwa w kolejnym, zapewne wyczekiwanym przez wszystkich, odcinku naszego epickiego programu, gdzie są Państwo świadkami równie epickich wydarzeń z udziałem jeszcze bardziej epickich gości.
K: A naszymi dzisiejszymi gośćmi będą? Drodzy Państwo... Dziś trafiła nam się sama śmietanka, creme de la creme z całego grona naszych wspólnych wyimaginowanych kumpli (i nie chodzi tu o pewnego wymyślonego Tomka, tym bardziej nie chodzi tu o Tomka i jego pospiesznych, restauracyjnych tudzież ekspresowych i równie dziwnych jak on przyjaciół). Mianowicie, zaraz powitamy: w narożniku kuchennym ważący... no sporo Goryl... PRZEPRASZAM, Danny Wood z New Kids On The Block pseudonim Gor... Nieważne. W przeciwnym salonowym narożniku stanie pan Julian Assange prosto z australijskiego miasta Townsville, gdzie pomagał za pomocą tajnych komputerowych kodów do pasjansa rozpracować system obrony Chińskiej Republiki Ludowej, a także otworzyć systemem zero-jedynkowym słoik z ogórkami Burmistrza. W naszym programie pokaże się z innej, nieznanej wielu osobom strony - jako instruktor tańca nowoczesnego, lecz nie chodzi tu o break dance, bardziej o taniec Wielka Improwizacja. Prosimy nagrać sobie ten występ na kasetę magnetofonową, by w dowolnej chwili odtworzyć odpowiedni krok, gdyż spamiętać je wszystkie nie sposób. Następnie gościem będzie nasz gwóźdź programu, wspomniany już Kevin Richardson z zestawem Małego Przycinacza Wąsa, a na deser wtargnie tutaj swym bocznym sposobem sam Axl Rose, który nam opowie czego on neeeeeeddddddd, a nad czym tak głowił się nasz stary kumpel James Hetfield.
A: W kuchni miał pojawić się sam Sebastian Bach ze Skid Row, ale niestety... Niestety, Proszę Państwa, nie wkręci swych włosów w mikser, bo aktualnie leczy kaca i próbuje sobie przypomnieć dlaczego w jego łóżku spał Witold Paszt, w kuchni leży upieczony świniak z nadgryzionym jabłkiem w pysku, a w łazience natomiast czai się tygrys bengalski. Po starej znajomości jednak kącik zajmie Gor... DANNY WOOD. Poza tym nie zabraknie Przeglądu Prasy, szczególną uwagę poświęcimy genialnemu czasopismu "Sny Kobiety".
K: Myślę, że czas zaprosić do nas pierwszego gościa - Danny zapraszamy!
Danny (wchodzi do studia, w jednej ręce sześciopak wody mineralnej, który podnosi systematycznie, w drugiej ręce walizka - imitacja spaceru farmera, zajmuje miejsce przy blacie): Good morning! Własciwie evening, ale tak mi się wżarło. Dzwonił do mnie Sebastian, napisał, że przybędzie w kolejnym odcinku, bo na razie nie wie jakim cudem, kiedy wstał z łóżka dywan krzyknął głosem jego wujka Kazimierza z Rawicza: Nie po nerach!
K: Wspaniale, wspaniale... Wszystkie chłopy są takie same, podstawić im alkohol i już zgubili dzień i nie wiedzą, gdzie się podział.
Danny: No no! Ja żyję zdrowo! Codziennie piję tylko 6 litrów wody niegazowanej, zrywam jabłka z sadu, a następnie dźwigam pełne owoców skrzynie na ciężarówkę, a potem dźwigam samą ciężarówkę.
A: Widzę, że twój trener może być z ciebie dumny... (luknęłam na jego prawy muł, który miał obwód pięciokrotny mojego i aż się przestraszyłam)
Danny: Oczywiście, pozdrawiam trenera mojego, Waldka Kiepskiego, który dzisiaj przed snem kazał mi jeszcze ćwiczyć lewego muła. (obiera jabłka) Do której kamery mam mówić? Do tej? Ekhm. Dzisiaj zrobię dla was pyszny placuszek z jabłkami. <lol>
A: Fantastycznie. Danny... Może ty nam chłopaku powiedz, co robisz na codzień.
Danny: (obrał jabłko, które je, usiadł na krześle, noga jedna poszła, więc stoi) Co ja robię. A to proste. Wstaję rano, wychodzę z psem na spacer, potem budzę moje córki do szkoły, no i śmigam na siłownię. <paker> O! (oblizuje palce, sięga do kieszeni, wyjmuje zdjęcie) Przyniosłem wam widok Miami. Rano fotę robiłem i poszedłem do Foto Bajki, żeby mi wydrukowali. (zapatrzył się) Tęsknię za tym miejscem. (pociągnął nosem i zjadł jabłko do końca, został tylko ogonek)
K: Danny, może opowiesz, co u reszty New Kidsów?
Danny (krojąc jabłko): A wiecie... Jordan chodzi na akupunkturę, bo uważa, że odkąd przekroczył granicę pewnego wieku, jego policzki nie mają już tych samych dołków. Więc, mu nakłuwają. Chciał wprawdzie iść na odsysanie tłuszczu, ale lekarz mu powiedział, że nie da się odessać z samych policzków i mogłoby mu wciągnąć skórę, na to Jordan, że on musi zaryzykować. No tej odpowiedzi to się chirurg w najczarniejszych snach nie spodziewał. Więc do niego, że może mieć zbyt wyłupiaste oczy przez "wciągnięcie". Na to Jordan, że to nawet lepiej, bo myślał o podciągnięciu łuków brwiowych, bo opadają mu powieki, a pod oczami ma już wory. W końcu lekarz go wyrzucił mówiąc, że naruszyłby etykę lekarską. Co prawda Jordan kazał Jonowi próbować odsysania w domowych warunkach, ale nie dał rady tak rozszerzyć ust, żeby zmieściła się tam rura od odkurzacza.
K (mina ;|): Aha, Ann, zapowiedzmy kolejnego gościa, na pewno efekty zabiegów kosmetycznych w wykonaniu braci Knight obejrzymy na słit fociach Jordana, a właściwie jego lustrzanego odbicia.
Danny: Ale co, nie chcecie się dowiedzieć co u reszty?! (wyjmuje opakowanie Piegusków z szafki i je) Donnie odkąd kupił sobie nową lampę z żółtym abażurem nie przestaje go nosić, twierdzi, że jego krój idealnie pasuje mu do kości policzkowych, a pigment do koloru skóry. Chce w nim nawet wystąpić w naszym nowym klipie, a Joe z kolei...
A: <lol> Danny w górnej szafce za Maggi są jeszcze Delicje, weź sobie chłopaku.
Danny: O dzięki. (wziął, znalazł jeszcze przeterminowaną czekoladę z białym nalotem i też wziął) No więc Joe... (ale nas już nie było...)
A: (w oddali) Naszym kolejnym gościem będzie....
Assange (przychodzi przez kadr za Mietkiem niosącym komputer): Proszę iść z nim bardzo powoli, uwaga, panie Mieczysławie, uwaga na kabelki... (trzyma) Ostrożnie!!
K: Pan Julian Assange już sam się zdążył przedstawić. Proszę usiąść...
Assange (rozgląda się, siada ostrożnie, mówi cicho): Na pewno jestem tu bezpieczny? (wysunęła mu się słuchawka z rękawa, mówi do niej) 7120, 7120... Jestem na miejscu, nie ma nikogo podejrzanego... Władek... Władek! Jesteś tam? (ze słuchawki: Dobra, ale zadzwoń jak oglądnę "Dirty Dancing", co? Bo Swayze śpiewa "She's Like The Wind" i nie mogę wejść na odpowiedni poziom wzruszenia.)
K: Ekhm, Julian, powiedz nam, dlaczego włamujesz się do wszystkiego, do czego nie wolno się włamywać, a następnie te wszystkie informacje z grupy oznaczone TOP SECRET udostępniasz całemu światu?
Julian (gęba otwarta): Ale ja wtedy tylko chciałem znaleźć na Fejsie mojego kolegę z grupy przedszkolnej "Stokrotki", no i gdzieś kliknąłem i jak to wszystko pierdyknęło... Ale myślę, że to wina wyszukiwarki, zmieniłem teraz Explorera na Mozillę i dzięki temu mam nawet fajniejszą ikonkę na pulpicie.
A: Oooo, ja też mam Mozillę... <lol> (Karcia na mnie -.- więc ja -.-) Powiedz nam jak to właściwie jest, wszędzie chodzisz ze swoim komputerem?
Julian: Oczywiście! (nachylił się do nas) Rozumiecie, gdyby mi się tak ktoś włamał, wykradł moje wszystkie tajne pliki... (złapał się za głowę) A ja nie umiem usunąć archiwum z GG! Dopiero byłby dramat!
A (mina ;|, luknęłam w kamerę): Przypominam, że wraz z wejściem Julian'a do studia otworzyliśmy linię telefoniczną i już mamy pierwszą słuchaczkę na linii. Witamy panią serdecznie.
Słuchaczka: (grobowy głos) Witam...
A: Jak się pani nazywa i w jakiej sprawie pani dzwoni?
Słuchaczka: Nazywam się Bernarda de Iturbide i dzwonię do pana Assange po poradę. Panie Assange, otóż... mój syn jest księdzem, a ja walczę z grzesznikami, którzy skazani są na ogień piekielny. Jestem wysłanniczką Boga i czynię swoje powołanie służąc mu i wymierzając sprawiedliwość na własną rękę...
Julian: Aha, a jak to się ma do sprawy?
Słuchaczka: Właśnie, bo... może mi pan powiedzieć jak mam złamać hasło na konto mojego syna na portalu katolik.pl?
Julian: Właśnie ja też nie wiem, próbowałem kiedyś złamać hasło Ojca Rydzyka, ale po sprawdzeniu: BERECIK, MOHER, KASA i TVN24WON - odpuściłem.
Słuchaczka: Panie Assange... Pan jest grzesznikiem, zsyłam na pana klątwę Najwyższego i zapowiadam, że nie spocznę dopóki nie zobaczę pana w jednym kotle z Marią Desamparadą! Fausto, co tu przycisnąć, żeby się rozłączyć...
K: Emmm, mamy kolejnego słuchacza...
Słuchacz: Mam pytanie: co pan Assange robi w chwilach wolnych?
Assange: No jeśli już znajdę odpowiedni most albo właściwej wielkości kubeł na śmieci, gdzie mogę zapewnić sobie jako taki komfort psychiczny i fizyczny - ćwiczę aerobik oraz taniec.
Słuchacz: Czyżby mongolski balet?
Assange: Nie, jednakże jest to równie ciekawy styl. Tylko, że ja bym musiał się rozgrzać... (biega w miejscu, robi skłony)
K: To co Ann... To my może zobaczymy jak placuś Danny'ego, a pan Assange się przygotuje do... do... do CZEGOŚ.   
Assange: (do kamery) Teraz będę robił pompki...
A: Świetnie!
Assange: Ale... (rozgląda się) O, Mieczysław, przynieś mi tę pompkę, co tam w rogu leży, tą od roweru na wzór!
A (poszłyśmy do Dannego): Danny, kochanieńki jak ci idzie w kuchni?
Danny (buzia zapchana, przełyka, na blacie same puste opakowania po ciastkach): Szwetnie <ok> Ciasto już w piekarniku. Ale zrobiłem z mniejszej ilości jabłek, bo jakoś tak mało chyba kupiłem. A wydawało mi się, że był napis 5 kilo. (czyści jabłko o bluzkę i zagryza)
K (luknęłam do piekarnika): Danny, ale tutaj to ciasto ci wyrasta, że ho ho!
Danny: Oczywiście! To ciasto jest równie FIT jak ja, chyba widać, że te jabłka były ze mną na siłowni. (spojrzał przez szybkę na ciasto) A jaki kaloryfer już mu się robi.
K: Niech więc ciasto się dalej piecze, dalej wyrasta, dalej ćwiczy, a my teraz przejdźmy do sekcji salonowej, gdzie zaraz wystąpi na naszych oczach sam Julian Assange w autorskim układzie tanecznym!
Światła na Juliana, ten wychodzi na parkiet i...



K (cała czerwona od tłumienia śmiechu, patrzę kątem oka na Kiedro, a ona już siedzi skulona pod zlewem, gdzie Danny podtyka jej pod nos jabłka): Ekhm... W ocenie twojego tańca głos pragnął zabrać pan Janusz Józefowicz, właśnie otrzymałyśmy maila o następującej treści: "Panie Julianie, wydaje mi się, że nie opanował pan układu do końca, gdyż po tym, co zobaczyłem uważam, iż ściągnął pan kroki z choreografii mojej żony, Nataszy, którą oczywiście układałem ja: zarówno choreografię, jak i żonę, gdyż układałem jej włosy, układałem jej ubrania w szafie, a także układam jej w głowie, żeby miała poukładane".
Julian: Bardziej sugerowałem się autorskimi krokami Jasia Fasoli. 
A: (doczołgałam się ze zlewu z ćwiartką JABŁKA w dłoni) Julianie, zapraszamy do przejścia do stanowiska komputerowego (na ucho) Znajdź mi przy okazji w necie film "Casserole Club", bo cholera ja nigdzie nie mogę go znaleźć (polazł, reżyser: kolejny gość jeszcze nie jest gotowy!!, ja na Karcię) A co ty się tu teraz tak błyszczykujesz, halo Ziemia, juhu, a co to... co to za kredki do oczu?
Tymczasem obok:
Reżyser: Chleb z solą raz!
Miet: Jest chleb z solą raz.
Statysta: Ale już mamy tu już jeden! I sól prosto z Wieliczki!
Reżyser: Aha. Czyli chleb z solą raz stop.
Miet: Chleb z solą raz stop.
K (aż nie trafiłam kredką): Przestań! No i się rozmazałam, no co ty już! Jakbyś nie widziała, że kredki do oczu czasem muszę użyć, nawet w sytuacji podbramkowej, kiedy do sali wchodzi gość od mikroekonomii... (na ciebie) Prawdę mówiąc, dobrze że się błyszczykuję, zawsze mogłabyś powiedzieć, żeeeee używam pomadki ochronnej. <lol> A teraz zapraszamy do studia miejmy nadzieję, że gotowego do wejścia na antenę Kev'a Richardson'a!
Kev: Cześć! (macha do kamery) Hi, mom! (do Assange) Weź mi sprawdź na stronie PKP do którego roku życia obowiązują ulgi studenckie, co? (usiadł) Dobrze w końcu być w waszym studio. Już nie wypomnę wam tego, że zostałem zaproszony tu jako ostatni z Backstreetów, nie licząc A.J.a, bo on nawet na Twitterze się nie odzywa, a pytałem czy zna dobry przepis na zapiekankę.
A: No właśnie, nie wiesz dlaczego się nie odzywa? Bo trochę się martwimy..
Kev: Aaaa, podobno rozpieprzył mu się laptop. Proponowałem, że mu go naprawię, ale powiedział, że zgubił instrukcję, mimo, że dla mnie to nawet lepiej... No i wtedy spakował laptopa i siebie i wyjechał do Miami..
Danny (usłyszał Miami i od razu <zakochany>)
K: A teraz przedstawimy naszego gościa specjalnego. Jest to fanka, która wygrała casting do naszego programu podczas, gdy gościem jest właśnie Kev. A dziewczyna ta to Helena z Warszawy! Zapraszamy!
Wchodzi Hela w stroju łowickim, w rękach talerz z chlebem i solą, za nią statysta z banerem: I <serce> Kevin Richardson i wielkim workiem, statysta wyciąga spod pachy Wedlowską bombonierkę w kształcie serca i już zbliża się do naszych kanap, by ostatecznie wręczyć ją Ann i Karci, a nie Kev'owi, który już wyciągał rękę jak zziajany maratończyk po wodę. Widząc to Hela skrzyczała pana statystę i kazała przytargać cały wór słodyczy ufundowanych przez Skarb Państwa (tak, Hela ma takie moce, by namówić Tuska na dotacje do cukierków przeznaczonych dla Kev'a), gdzie znalazły się: bombonierki, kuferek z Jaka To Melodia, Merci, Rafaello, Mieszanka Wedlowska, marcepanowe kartofelki, pastylki miętowe z Goplany, krówki ciągiutki, kukułki, kapitańskie, czekolada bąbelkowa, kalendarz adwentowy, św. Mikołaj z czekolady oraz czekoladowe pisanki.
Kev: (lukając na wszystko i czytając skład) Dzięęęęęęki, nie trzeba było...(luka na chleb, który trzyma) Matko, biedna dziewczyna. (na nas) Trzymaliście ją tu tak o chlebie i soli?
A: Eeee, ale...
Kev: Bez wody?! Ja wiem, że na mnie warto czekać, ale jak to tak można bez wody...
A: Ale to jest taki polski zwyczaj witania gości chlebem i solą.
Kev: Ahaaa.... (wstał, ukłonił się przed chlebem) Dzień dobry, witam...
Hela (rozmarzona): Dzień dobry, Kevin...
A: Emm... Panie Mietku, to może pan już to zabierze? (Miet przyszedł i zabrał)
Kev (usiadł przy Heli): Od ilu lat jesteś moją fanką? (odwija św. Mikołaja i je)
Hela (trochę onieśmielona): Od 15.
Kev (aż mu odpadła głowa Mikołaja i nie zdążył złapać): O Boże... 15 lat? Da się nas kochać 15 lat?
Hela: Da. Szczególnie ciebie.
Kev (padł na oparcie): Dziewczynooo... (złapał ją za rękę) Gdybyś ty wiedziała jaki ze mną jest ciężki los, to tak łatwo byś się nie zakochała. Nie lubię zmywać, a jak już - to siedzę w kuchni trzy godziny myjąc dwa talerze, żeby zeszły wszystkie potencjalne prątki gruźlicy oraz pałeczki coli. Rzeczy mam ułożone w kosteczkę w kolejności alfabetycznej, a jak mi się znudzi - to po 5 minutach układam w kolejności kolorów.
Hela (szybko dodała): Mogłabym układać z tobą!
Kev (na nas, nie puszczając jej ręki): Chyba resztę moich potencjalnych wad (do kamery) chociaż nie jest ich wcale tak wiele! (dalej na nas) mogę sobie darować.
A: No oczywiście, z pewnością nie masz. Tylko od czasu do czasu (luknęłam na Karcię i z powrotem na Keva) posadzisz sobie reporterkę na kolanie (Karcia: ekhm, Kev <lol>), polecisz z jamochłonem na klipie (Karcia: EKHM, Kev już noga na nogę) lub też wystąpisz w "Klubie Zapiekanki", klepiąc po tyłku jakąś kobietę, a zaraz potem sprawdzając z nią jakość wody w basenie. (Karcia luka po suficie i macha nogą: hm, chyba trzeba sufit pomalować...)
Kev: (rozwalił się na kanapie) No wiecie, taka moja praca... Ale dzięki "Klubowi Zapiekanki" poznałem nową technikę podcinania wąsa, później nie dawało mi to spokoju i zacząłem wymyślać inne i tak doszedłem do idealnego cięcia, dzięki któremu nie jest on ani zbyt cienki, ani zbyt gruby. Z resztą, miałem wam chyba co nieco pokazać? (już wyciągnął nożyczki)
A: Tak... (spojrzałam na Helę, która rozmarzona patrzyła na Keva) Dziękujemy fance Keva za przybycie...
Hela: Ale ja chcę jeszcze zostać. Bo ja jeszcze nie powiedziałam, że uwielbiam twoją piosenkę "There Goes My Baby"...
Kev: Prawda? Mnie też się ona podoba. Wiesz, w BSB nie dawano mi wielu ról, właściwie czasem na scenie mogłem nawet w spokoju pogadać z mamą, bo nie miałem za dużo do roboty. Ale ty pewnie chciałabyś autograf? Tylko, że ja nie mam... (wziął pazłotko po św. Mikołaju i machnął parafkę markerem) Proszę.
Hela (biorąc autograf): Dziękuję... (rzuciła się Kevowi na szyję)
Kev: Przecież to tylko autograf... Ja ci powinienem za te 15 lat wierności przynieść moją meblościankę, a także lodówkę z rocznym zapasem konserwy Turystycznej... Tzn. ta konserwa jest już roczna...
Nagle słychać krzyki z kącika naszego Juliana: CO?! ZNOWU?! No nie! No idiota, idiota, nie słucha się mnie w ogóle! Spadaj mały gnojku!
K: Co się stało? Znowu cię złapali na hakerstwie?
Julian: Tsss.... Kobieto! Ja gram w Super Mario Bros, a oni do mnie, że księżniczka jest w innym zamku! Przecież to już szósty poziom! Szlag! Wynoszę się stąd... (szarpie kable) Muszę skombinować jakieś kody na Mario... Już raz mi się udało znaleźć kody na strzelanie do kaczek, że spadały zanim zdążyły wylecieć. Tylko ten cholerny pies i tak się śmiał! (wyszedł)
Kev: Mario? O ten miał ciekawego wąsa.
A: No tak, pewnie Nick tyle w niego gra, że już zdążyłeś policzyć włosy składające się  ba wąs.
Kev: No ba... a w co on nie gra! Ostatnio...
A: No mów, mów to bardzo interesujące (:), spojrzałam na Karcię ona mina -.^) Ekhm, ale nie przyszedłeś tu po to żeby nawijać o twoich kolegach z zespołu.
Kev: Właśnie... (dojrzał Danny'ego) Cześć Goryl! Ostatnio w lumpeksie widziałem maskotkę goryla... Ale nie kupiłem, bo kosztowała 14 zł. No gdyby kosztowała 10, to bym wziął.
A: Nie mów! Ja też widziałam, ale taka zrzena, że też postanowiłam nie brać.
Danny (krzyczy): O wy cholery, a to była moja podobizna, specjalnie pozowałem do tego projektu! Nazwa sesji : "King Kong atakuje miasto".
Hela: Ale może wrócimy do tematu Kevina?!
Kev: Właśnie. (na Helę) Yes, my darling? Właściwie to ja bym musiał już prowadzić kącik przycinania wąsa...
K: Ale Hela ci potowarzyszy, może być nawet twoją asystentką.
Kev (podchodzi z Helą do stanowiska): Drodzy Państwo... (kładzie na stół walizę i ją otwiera, a tam piętrowe półki, pełno nożyczek, kremów do golenia, golarek, maszynek) Do wszystkiego trzeba się przygotować, jak Państwo widzą, przyniosłem skromną reprezentację mojego składziku do przycinania. Kochani! Wąsa należy przycinać takimi oto nożyczkami (pokazuje do kamery) lub innymi wybranymi spośród 73 pozostałych. Chwytamy lusterkooooo... I przycinamy ostrożnie... Niewprawną ręką można bardzo łatwo się zaciąć... AŁA! AŁA! Matko, krew się leje, kto mi to tak mocno naostrzył! <ręka na czoło> Już nigdy nie oglądnę bajki o żółwiu Franklinie... (ledwo się trzyma na nogach, a tam tylko mała czerwona strużka)
Hela: Dajcie plaster! I wodę utlenioną! (machnęła ręką na Mietka z apteczką) Albo nie, chodź Kevin, ja cię zawiozę do szpitala, potrzebujesz fachowej opieki...
Kev (uwiesił się na nią): Ja umrę...
Hela: Jeszcze czego! Bez mojego pozwolenia?! Nie ma takiej opcji. (wyszli)
A (w stanie ciężkiego szoku, Goryl do mnie macha, a ja padłam na kanapę): Pozwolisz Karcia, że usiądę...
K: Tak, pozwolę, pozwolę... Wiesz co? Ja pójdę do Danny'ego po ten jabłecznik, bo zbyt ładnie pachnie. A ty siedź, nie ruszaj się, bo ja też będę musiała jechać z tobą do szpitala - a pamiętaj, nie umiem prowadzić, więc lepiej natychmiast poczuj się wspaniale siłą JAKIEGOŚ kosmosu. (poszłam do kuchni) Danny daj placka, co?
Danny (podaje mi talerz): Macie jeden kawałek na spółę, bo reszta wsiąkła.
K: Wsiąkła?! Na pewno? A gdzie wsiąkła?
Danny (gładzi się po brzuchu): Tuuutaaaaaj...
K (usiadłam na kanapę): Masz jeden nędzny kawałek na dwie osoby. A kupił 5 kg jabłek i 7 opakowań cukru waniliowego. -.- Otwórzmy jakąś gazetę, co? Co dziś kupiłaś, a właściwie co wycięłaś z gazet ze stanowiska prasy w Realu?
A (wyciągam wycinki) brałam te najlepsze. Jeszcze zapomniałam nożyczek zabrać z domu i wziełam jakieś z regału, włożyłam odruchowo do torby i zapomniałam zapłacić. <lol> (lukam) O! Z serii "temat dnia": "Guilermo Kintana nie chce oddać teatru. Jak twierdzi teatr należy do niego, a nie do Osvaldo Sandovala, który go kupił. Ostatnio nawet został zaprezentowany premierowy spektakl sztuki ambitnej o urokliwej nazwie "Muminki", gdzie William Levy po znajomości wcielił się w rolę Ryjka. Ponadto po występie zdradził naszemu reporterowi, iż czuje, że jest to jego rola życia." Wspaniaaale, wspaniaaale...
K (sięgnęłam po inny artykuł): "Jon Bon Jovi - 'Masuję sobie czaszkę, aby powstrzymać łysienie i pobudzić me cebulki do wzrostu (to akurat smutna domniemana prawda). Wg mojego kolegi Richie'go, to niewiele pomaga, bo sam próbował, ale włosy na plecach ani drgnęły' (to na szczęście nieprawda - chyba, że jest coś o czym nie wiem, a zapewne jest -.-)". Super, ja Rycha kocham nawet z wyłysiałymi plecami. (sięgnęłam po kolejny wycinek) "SENSACJA! Steven Seagal w kolejnym filmie jako reżyser, oświetleniowiec, dźwiękowiec, montażysta i cała obsada aktorska. Jak twierdzi nasz tajny informator, Jean Claude Van Damme, Seagal przygotowuje się do tego przedsięwzięcia przebywając na planie "Klanu". Na razie obserwuje gestykulację Pawła Lubicza oraz nauczył się tekstu "Życie, życie jest nowelą".
A: O matko, muszę mamie esa wysłać o tym! (już piszę) A nie, ona nie umie przeczytać. Jak już dostanie SMS'a to albo udaje, że nie słyszała, albo mówi, że ma brudne ręce i mam jej przeczytać, albo twierdzi, że to pewnie z Ery i nie warto otwierać. Eh. (sięgnęłam po kolejny artykuł) "Eryk Forrester założył Fejsa" No to ciekawe! (czytam dalej) "Już w pierwszym dniu jego profil odwiedziły dwa miliony osób, pozostawiając po sobie ślad w postaci kliknięcia "Lubię to" lub zostawieniu komentarza. Na pytanie zadane przez panią Konstancję z Mrągowa o treści: Ericzku, co robisz, że mając 70 lat nadal jesteś przystojny, a twe siwe włosy nie wypadają? rzekł: używam kleju biurowego."
K: Lepszy biurowy, a nie jak ten w tubce, który mi zasechł jakieś pół roku po zrobieniu wystrzałowego biura na przedmiot Kultura Zawodu, kiedy okazało się, że umiem zrobić paprotkę w doniczce (z czego słowo "umiem" jest względne - zobaczylibyście jak bardzo, gdybyście zobaczyli ten twór) i nawet opakowanie się rozkruszyło. (spojrzałam na inny wycinek) "KONIEC ŚWIATA." (na ciebie) Znowu? (w artykuł) "Nadchodzi Armagedon, tego nie przewidzieli nawet naukowcy, którzy znają tajne wzory na wyliczenie końca kalendarza Majów. Ministerstwo Oświaty ogłosiło koniec zajęć lekcyjnych, a szpitale masowo wypuszczają chorych, nawet tych trzymających w rękach kroplówki, by zażyli szczęścia póki czas. Wszyscy musimy zmierzyć się z tym tragicznym faktem: Hanka Mostowiak niebawem umrze." YHYM. (na ciebie) Ann zapomnałyśmy o Danny'm! Pewnie tam biedak śpi, majacząc: "nie lubię owsianki, wolę seler".
A: O nie, on mi musi jeszcze coś dać! (do kamery) Nie, nie to, o czym myślicie. (poszłyśmy) Danny! Danny, chłopaku złoty, 24 karatowy, Dannusiu drogi, gorylasku pluszowy, brązowiutki, dużuuuchnyyyy, smaczny był twój wypiek? Ale weź sobie jeszcze zjedz coś, jakieś kanapki ci zaraz zrobię, wolisz z serem czy z szynką? O, może jeszcze śledziki, co?
Danny: (chwilę patrzy na mnie) Może być platyna i miejsce tuż pod sceną, gdzie często przebywa Carter?
A: (czapnęłam i lukam) O, dzięki nie trzeba było...
Danny: A skoro mowa o kanapkach to wolę z szynką i serem i jeszcze pomidorek, ogórasek, może jakaś papryczka, nie zapomnij o cebulce, no i obowiązkowo - zrób mi kakao.
A: Co? Aaaa kanapka. A to zrób sobie. (dalej w bilet)
K: A po co ci bilet w miejscu, gdzie często przebywa Carteras?! No tak, no oczywiście, to przypadek, a że on tam przebywa non stop to przecież w niczym nie przeszkadza, ba! Nawet mogłabyś w każdej dowolnej chwili wymienić bilet na miejsce, w którym często przebywa Howie, gdyby tylko Danny był w posiadaniu takiegoż, prawda?
A: Danny, a masz taki z miejsce, gdzie często przebywa Howie?
Danny: (robi kwiatka ketchupem na kanapce) Niestety nie, ale mogę załatw...
A: (na Karcię) No widzisz, czyli nie ma o czym gadać.
K: Taaaaaak... Jaki ja mam los... (Ann na cały głos: TAKI SAM JAK JA!) Ekhm, może przejdźmy do występu tego odcinka, bo taniec Juliana Assange był występem, jednakże nie tak wspaniałym, jaki odbędzie się tu już za momencik! A naszym wykonawcą jest? AXL ROSE! (czekamy 5 minut) AXL ROSE! (czekamy pół godziny) Axl, juhuuuu... (czekamy godzinę) Eh... zjadłabym kanapkę z majonezem... (po dwóch godzinach) Jest? (bezbarwnym głosem) Przed Państwem, Axl Roooseeeee... <ziewa2>
Axl (wbiegł bokiem): Cześć, cześć, cześć! Właśnie wracam z imprezy, jaką zorganizowałem w samolocie, a że właśnie pan Kazek - jeden z pilotów otwiera Jack'a Daniels'a, którego dostał na 18-tkę - a że było to dawno, to ta whisky ma naprawdę dobry rocznik, wolałbym się kuźwa streścić w kilku minutach, jednakże będą to tak prześwietne minuty jakich dawno nie przeżyliście. To już mogę napieprzać głosem?
K: Myślę, że...
Axl: Ale ja pytałem swojego ego, które odpowiada, że jest gotowe na zniesienie tak wielkiej dawki z*jebistości w tak małym, aczkolwiek niezwykle kształtnym ciele. Jedziem z koksem! (śpiewa, śpiewa, aż w końcu coś zirytowało nasze dziecko, nie wiemy czy były to okruchy placka na dywanie czy też niepodlany bluszcz lub to, że westchnęłyśmy w nieodpowiednim momencie i nagle...


K: Oczywiście, standard.
Danny: Macie jeszcze jakieś ciastka?
A: Nie sądzę, wszystko zjadłeś..
Danny: To lecę do domu. A nie, bo jeszcze występ Axl'a...
A: Ale już się skończył.
Danny: To on już tu był?
A: Przed chwilą wyszedł.
Danny: Cholera, bo jak ja jem to już nic innego się dla mnie nie liczy... (wyjął z szafki olej) O, wezmę ze sobą, bo w domu nie mam, a będę smażył jeszcze krokiety. (luka na zegarek) O matko! Ale tu zabalowałem, a za 10 minut mam być na siłowni (poza pakera, do kamery) Jak to dobrze, że jestem w tak dobrej formie dzięki mojej diecie, regularnym ćwiczeniom i Aqua Slim, że przebiegnę te 5 km w 10 minut (pobiegł) Cześć dziewczyny, było miłoooooooo...
A: Tak, nam też. (lukam w szafki, wzruszyłam ramionami) No co... Wszystko zjadł.
K: Eh... Jestem głodna, zrobię pierogi. (do kamery) Rychu, jeśli mnie słuchasz - ugotuję więcej pierogów niż będę w stanie sama zjeść! <lol> (Ann mnie szturcha łokciem) No coooo... Jakbyś jeszcze była zakochana w Carterze - to pewnie byłabyś z nim umówiona tydzień wcześniej! <foch> Nawet nie wiem, kto będzie gościem w przyszłym tygodniu. Ty coś kojarzysz w tej kwestii?
A: Nie, ale to się znowu ustali na jakimś wykładzie, być może mikroekonomii i wyśle się esa do potencjalnych kandydatów. Co to dla naaaaas...
K: Właaaaaśniee... Damy radę, nie? Zepniemy się i damy raaaadęęęę... (w kamerę) Więc żegnamy się z wami, mamy nadzieję, że podobał wam się ten odcinek, bo tworzyłyśmy go z dna serca i woreczka żółciowego. 
A: (macham chustką do kamery) Będziemy tęsknić, żegnajcie kochani... żegnajcie... (mrużę oczy) do zobaczenia... MIET! CO TY ŻEŚ MI ZA KROPLE DAŁ, ŻE NIE MOGĘ SIĘ PORZĄDNIE PORYCZEĆ?!
Miet: Żołądkowe, a bo co?


P.S.: Nasze wypociny to fikcja, proszę nie związywać się z charakterem i zachowaniem postaci. Wszelkie podobieństwo fizyczne - możliwie nieprzypadkowe, lecz cała treść to wymysły i interpretacja własnych chorych wizji.



Ann i Karcia

piątek, 21 października 2011

"Z epiką, liryką i dramatem przez świat" - odcinek piąty

K (za kulisami): Ty wiesz, jak Rychu świetnie je pierogi? Ogólnie siedzieliśmy w barze do 22, w końcu Rychu powiedział, że wynajmuje całego "Pierożka" i oddaliśmy się... USPOKÓJ SIĘ, BŁAGAM CIĘ, USPOKÓJ SIĘ! Oddaliśmy się bitwie na mąkę i całą resztę, którą znaleźliśmy w kuchni; w końcu on wylał na mnie ocet, a ja na niego olej. Ty nawet nie wiesz, jak on rzuca solą... <marzyciel> Aha, przepraszam, mogłabym wiedzieć, jakim prawem wysyłałaś mi SMSy typu: Gorzko, gorzko / Czemu nie rzucacie jajkami i takie tam?! No tak, pewnie ci nie smakował barszczyk z John'em, ale tobie ostatnio nikt nie może przypasować, nawet Carter spadł w rankingu popularności, a właściwie z niego wypadł i muszę na niego głosować, żeby znowu trafił do Poczekalni na twej liście przebojów... Matko, wolałabym tu pogadać niż wejść na wizję... 


(wchodzimy do studia) Witamy w kolejnym odcinku naszego programu. Na wstępie chciałabym pozdrowić Richie'go Samborę oraz wszystkie jego gitary, kostki, wzmacniacze - tu szczególnie gorące pozdrowienia. Ann, kto dziś zagości na ekranach naszych drogich telewidzów? 
A (lukam w kartki): Naszymi dzisiejszymi gośćmi będą: mistrz uciekania przed fotoreporterami po nieskończonym stosunku płciowym z 60-letnim kierowcą ciężarówki - George Michael, który obejmie stanowisko w kąciku kuchennym, gotując grochówkę wojskową. Spotkamy się także z braćmi...
Mietek: Grimm? Oj to dobrze, muszę wziąć od nich autograf.
A (na Mietka WTF i na kamerę): Z braćmi Knight, którzy opowiedzą nam trochę o swoim życiu prywatnym. Następnie Howie Dorough... (zza kulis dało się słyszeć: MIAŁO BYĆ SWEET D!) ehkm, przepraszam: SWEET D, zasiądzie w nowo otwartym kąciku fryzjerskim. Już możecie pisać SMS'y z pytaniami, które chcielibyście zadać Howie'mu, numer telefonu podany jest na ekranie.
K: Kiedro... Jakimś cudem to jest prywatny numer Howie'go. (luknęłam za kulisy, Howie mrugnął okiem, zaśmiał się, ząb mu się zaświecił) Ekhm, on niedługo poda wszystkim swój adres i numer skrzynki. (z dołu ekranu wychyliła się głowa Howie'go, następnie jego ręce, trzymające karton z napisem: L.A., Beverly Hills itd., po czym osunął się w dół, luknęłam w kamerę <lol>) Taaaaaaak... Oprócz tego zaszczyci nas swą obecnością znany od Mazur, dzięki swej piosence "Córko rybaka" do morza, dzięki utworowi "Monika, dziewczyna ratownika",a także koszulom w dwa śpiewające fortepiany Rudi Schubert, który wykona pewien tajemniczy przebój na finał naszego programu. (na ciebie) Ann, a jeśli już mowa o George'u: to który przyjdzie? Ten z 84' czyli cudny blondas turlający się po śniegu w "Last Christmas" i chodzący w wieśniackim swetrze, ten z 88' czyli nasz ideał z "Father Figure" czy ten zdziadziały i pod wpływem?
Howie (za kulisami): Dżordżiiiii... Masz jakieś dziwne te włosy, kochany... A jakie zniszczone końcówki! Do jakiego fryzjera chodzisz? Do tego na Mickiewicza? Nie polecam, raz tam byłem, to mi tak podcięli, że nie mogłem zrobić kucyka... Używasz termoloków? Nożyczki proszę! Halo! Halo, nożyczki! Aha dobra, mam w kieszeni...
A: (na Karcię mina ;|) Pozwolisz, że nie odpowiem ci na to pytanie?
K: Nie ma to jak zaprosić do programu Howie'go, który kradnie całe show, oczywiście nieświadomie, jest to taki można by powiedzieć nieświadomy mistrz ciętego (oczywiście nożyczkami Howard'a) dramatu. (w kamerę) Sądzę, że trzeba wyciągnąć już naszego George'a z przepastnych korytarzy salonu fryzjerskiego Sweet D. i zaprosić go do kuchni. George! Prosimy!
George (wchodzi ze swym uśmiechem - zabrzmiało to, jakby trzymał go jak torebkę pod pachą czy w ręce): Cześć! Witam wszystkich! Elton! Pamiętaj: spotykamy się na kawce, ale tym razem nie zapomnij portfela, bo znowu za twoje 2 eklerki, 3 WZ-tki i 4 kremówki...
K: Apel do pani ze PSS Społem: ciastka, nie śmietany. 
George (w czasie gdy Karcia mówiła do kamery, on nie mogąc się przecisnąć do niej skierował wzrok na Ann i dokończył): Płacić nie będę. Hej, ładnie mnie zapowiedziałyście. Tylko wkradł się błąd, facet nie miał 60, tylko 62...
A: (do kamery) Przepraszamy pana kierowcę za błąd merytoryczny, ale widocznie wyglądał pan na tyle młodo, że...
George (wepchnął się w kadr i macha): Cześć stary, jak mnie teraz oglądasz to wiedz, że miałeś świetnego (puścił oko) Mercedesa Benza...
A: To może przejdziemy już do kuchni.... (pcham George'a w jej kierunku)
K (podchodzimy do blatu): George, jakie dziś masz dla nas przepisy.
George (wyciągając produkty z lodówki): Właśnie, w związku z tym, że niedługo pierwszy listopada mam zamiar zaproponować Państwu dania idealne na tę okoliczność, jakiś obiadek rodzinny tudzież wystawna kolacja. Oczywiście, znam takich, którzy na Wszystkich Świętych przygotowują się cały rok, a następnie wykładają na talerze zmarłe śmiercią bynajmniej nie nagłą wędliny tudzież zwłoki jakichś zrazów. (oparł się rękoma o blat, mówi do kamery, obok niego pojawia się plansza z przepisem) Przyrządzę dziś: bukiet surówek zwany kołem fortuny i już możecie Państwo wysyłać SMSy z propozycją samogłoski do ostatecznego hasła w teleturnieju, przypominam, iż jest to przysłowie, następnie ugotuję zupę "Zdechlak" czyli co mamy - to wrzucamy, a na deser ciastka tzw. Zaduszki - zawsze jak je piekę to mam w kuchni straszny zaduch, może to przez ugniatanie ciasta...
K (do kamery <lol>): Tak, tak, cudownie, a z okazji Wszystkich Świętych pozdrawiamy całą społeczność, która przybędzie na cmentarze w nowej trwałej usztywnionej Taftem z brokatem, w markowej odzieży oraz z przyklejonym uśmiechem i wykutymi na blachę, dzięki wieloletniej praktyce zdaniami: "Jak ty cudnie wyglądasz", "Przemek zwolnił się z pracy, za bezcen nie będzie się marnował" tudzież "Ja też nie lubię kupować zniczy na ostatnią chwilę, kupiłam takie w Lidlu za jedyne (głośniej) 18 złotych sztuka!". 
A: Rewia mody wita. Ogólnie, tak sobie teraz pomyślałam, że Kevin Richardson z BSB by się tam nieźle nadał, on był przecież modelem... (do kamery) Ale o tym w kolejnym odcinku...
Howie (wychyla się i cichaczem): Długo jeszcze? Prostownica już gorąca, oparzyłem się nawet.
A (podeszłam): To po co wkładasz tam łapy!
Howie: Nie łapy... Ucho sobie oparzyłem, bo przejechałem jeszcze raz włosy. (poszedł)
A (wróciłam): George, a miała być grochówa dla wojska, tak się umawialiśmy.
George (krojąc pomidory): No właśnie, byłem na takim specjalnym kursie zorganizowanym w wojskowych koszarach, aby odzwierciedlić smak typowej grochówy specjalnie dla was, lecz niestety... Najpierw przeniesiono mnie za ciągnięcie generała za ordery do sekcji obierania ziemniaków, a potem, jak puściłem oko do pewnego pułkownika podczas salutowania, to w ramach kary musiałem wyczyścić ubikacje szczoteczką do zębów. Wyrzucili mnie wtedy, gdy podczas porannej toalety jakiś kapitan zorientował się, że to była jego szczoteczka. Próbowałem jeszcze uratować sytuację mówiąc, że dzięki temu, że to Braun Oral B na baterie, tak pięknie wypucowałem wszystkie muszle, także te, które przywiozłem z Krynicy, oferowałem nawet wspólny przegląd wszystkich kabin, ale wtedy to już krzyczałem zza elektrycznego pastucha, bo zdążyli mnie wyprowadzić.
K: Aha. (do kamery) Zostawiamy George'a w kuchni i przechodzimy do części salonowej, gdzie zaraz pojawi się...
Howie (już siedzi na kanapie): Ile można na was czekać, aż mi termoloki wystygły.
A: Howie jak miło cię widzieć! (uśmiech <lol> po chwili ;|, usiadłam) Wiem, że mam zniszczone końcówki, nie patrz się tak na nie i przestań ostrzyć te nożyczki.
Howie: Ann, ale ja zauważyłem odrost na twojej głowie...
A: Mogłeś się już przyzwyczaić do odrostów w swoim życiu, w końcu twój kolega, Carter hodował takowe przez pięć lat.
K (do kamery): Widzą Państwo? Najpierw się uczy kochać grzyba, potem jego odrost, a następnie wyrwanego zostawia się pod jakimś drzewem w lesie, który obraża niejaka Barbara Kwarc. (na Howie'go) Howie opowiedz nam, dlaczego chciałeś pokazać swe zdolności fryzjerskie, zamiast np. wokalnych...
Howie: Chciałaś zapewne jeszcze dodać tanecznych! A właśnie! (do kamery) Zgłaszam się z apelem do pana Józefowicza i pani Pavlovic, że jeśli kiedyś będą przejazdem w Los Angeles, to niech wpadną do mojego garażu, gdzie żona pozwoliła mi urządzać kursy salsy. Od poniedziałku do piątku, w godzinach 16-20 jestem do Państwa dyspozycji i właśnie na was, na jurorach mi zależy, bo jak można kogoś oceniać, "jak" się pytam, skoro samemu wie się niewiele, a umie jeszcze mniej. (padł na kanapę, z miną pt: "Jestem zdegustowany")
A: Emmm... To może jeszcze zaprosiłbyś Beatę Tyszkiewicz...
Howie: A gdzie tam! Ty nawet nie wiesz jak ona wywijała na party po rozdaniu Telekamer. Jak Galińskiego obróciła, to aż mnie się w głowie zawróciło, a wtedy piłem tylko wino mszalne, które przyniósł Brian w piersiówce schowanej w bucie, żeby Leigh się nie zorientowała. (ręka na usta) Wygadałem.
A: (westchnęłam) Howie... Może już pokażesz nam i Państwu przed telewizorami co powinno znaleźć się w każdym domu, jeśli chce się dbać o włosy...
How: A no właśnie! Więc tak... (położył na kanapę torbę podróżną i zaczął wypakowywać) Według mnie i Leszka Czajki, który jak wiecie strzyże pewne osoby z show biznesu... Osobiście byłbym gotowy dać mu jednak kilka lekcji dotyczących nakręcania włosów na wałki, no ale... (wyciąga odżywkę) Jako zwolennik nakładania odżywek po każdym umyciu polecam odżywkę Loreal Proffesional, doskonale wygładza włosy od cebulki aż po same końce (nastawia głowę do kamery i pokazuje w miejscu swojego przedziałka). No dotknijcie tylko. Ale nie krępujcie się, no dotykajcie... (wziął rękę Ann i sam nią przejechał po włosach). A jak świetnie pachnie. (usiadł) Brylantyna! Brylantyna marki "Super glanc" jest świetna, bo... heeeej... co to za puste pudełko! (do kamery) Kevinie Richardson! Ja wiem, że to ty mi ją całą zużyłeś na swój występ! Nie daruję ci!
K (dałam Howie'mu w łeb): Przestań na niego krzyczeć, dobra? Zachowuj się, byle jak, ale się zachowuj. (na ciebie) Przestań pod nosem mruczeć, że mi i tak już nie zależy! (pogroziłam ci palcem, znowu na Howie'go) To wypożycz smalec od George'a, skoro tak ci zależy na maksymalnym przyklapnięciu i kasku na głowie. (przyszedł pan Mieciu, dał kostkę smalcu) Jak będzie za twardy, to sobie roztopisz, nałożysz, a po jakimś czasie stwardnieje. Pasi?
Howie: Właśnie, bo ja bym chciał jakiegoś modela...
Pan Mietek: Panie, tylko tnij pan równo, żeby schodów nie było.
Howie: Proszę przejść do stanowiska, to najpierw zmyję panu głowę szamponem, zawierającym wyciąg z baobabu.
Pan Mietek: No dobra, myj pan tym wyciągiem. A ten baobabu to jakiś jadalny? Gdzie to w ogóle żyje, bo ja kiedyś na Discovery oglądałem program przyrodniczy, tak mnie wciągnęło, mówię panu... Ale musiałem przełączyć po 5 minutach, bo "M jak miłość" się zaczynało i Hanka miała zejść się z Markiem.
Howie (idąc z Mietkiem do stanowiska): Naprawdę? Ogląda pan "M jak miłość"? Ja już jakiś czas nie widziałem, bo teraz mam ten kurs salsy, a w piwnicy jeszcze nie zorganizowałem telewizora i kablówki... Za to oglądam "Triumf miłości", kojarzy pan?
Mietek: "Triumf miłości"... "Triumf miłości"... Coś mi świta... A o czym to jest?
Howie: No to jest... to jest.. o tym.. .no...o tej...o miłości.
Mietek: Aaaa to wiem! Desamparadowa i Larry, Berni jako matka księdza, który odszedł z kościoła i jej wierny kierowca Fausto.
Howie: TAK! Ale ja jednak wolę wątek ogrodnika Cruza i panienki Fer... Już nawet umiem jego piosenkę. Zaśpiewać? Floresiiiita....
A (na Karcię): Sądzisz, że jesteśmy tam potrzebne?
K: Nie, gdyż Howie już wyciągnął figurkę Świętej Panienki z Guadelupe, jaką zgarnął na festynie zorganizowanym przez księdza Juana Pablo, a z którego dochód przekazany został na wsparcie jego ciesielni. Myślę, że czas zaprosić kolejnych gości, a są nimi... Jordan i Jontathan Knight!
Jordan wszedł do studia, na twarzy mina: jestem boski i ty o tym wiesz; za nim po cichu na palcach Jonathan z głową opuszczoną w dół, ręce złożone jak w kościele, boi się na nas spojrzeć.
Jordan: Cześć kochaniutkie! Chcecie Hubę Bubę? Bo właśnie została mi jeszcze, po dwudziestu latach się skubana zachowała z klipu "I'll Be Loving You Forever", no chyba, że chcecie moją, to ja bardzo...
K: Nie trzeba, naprawdę. Cześć Jon.
Jonathan już nas nie widzi, bo jego uwagę przykuł George robiący zupę z buraka, masła i serka topionego.
Jordan (pacnął go w ramię): Odzywaj się! Nie po to cię zabierałem, żebyś się teraz nie odzywał.
Jon (na nas): Cześć wam... (na Jordana) Ale zabrałeś mnie, bo mama ci kazała.
Jordan: Dobra, cofam co mówiłem, dzisiaj już się nie odzywaj w ogóle. (usiedli)
A: Jordan, powiedz mi co robisz, że masz...
Jordan: Takie świetne brwi? (założył nogę na nogę) A wiesz, raz w tygodniu nakładam na nie jedwab.
A: Nie, chodziło mi o to, co robisz, że masz...
Jordan: Taki świetny uśmiech? (uśmiechnął się szeroko i utrzymał taką pozę przez 10 sekund) Taki się urodziłem... Wiesz, całe najlepsze geny w mojej rodzinie spadły na mnie. (puścił oko)
A: Świetnie, ale mnie bardziej chodziło o to, co robisz, że masz...
Jordan: Taki cudowny głos? (ręka w przód, pojechał falsetem) Lata praaaaaktyyyyyk i wrodzony talent...
A: EKHM! (już wnerw) Chodzi mi o to co robisz, że masz tą koszulę już chyba z 10 lat. Jak cię widziałam na okładce gazety w 2001 bodajże, to miałeś identyczną. Pamiętam doskonale, bo utkwił mi tytuł artykułu. "Największe wpadki boysbandów". (uśmiech triumfu)
Jordan : Ekhm... (na Jona) Co nic nie gadasz?! Mów coś!
Jon (mina speniana): Ja? No przecież miałem się...
Jordan: Odwołuję, odzywaj się. Tylko jakoś mądrze, a nie jak zwykle.
Jon (wzrok to na nas, to w podłogę): Ja się wstydzę...
Jordan: A to nie musisz o sobie mówić. Powiedz coś o mnie.
Jon: No to, jak Jordan miał 6 lat...
Jordan: Chcesz powiedzieć o tym, jak zostałem wybrany na Mistera Przedszkola czy o tym, że mama zrobiła mi na drutach najfajniejsze jednopalczaste rękawiczki na sznurku w całej naszej grupie Biedronek? Powiedz o tym drugim, no gadaj!
Jon: Bardziej chciałem powiedzieć o tym, że jak miałeś 6 lat, to jeszcze nie trzymałeś moczu...
Jordan (chwila ciszy): Odwołuję. Nie odzywaj się.
Jon (luka na George'a): Wiecie, co? Zgłodniałem, może przejdźcie dziewczyny do kuchni? Czy może chcecie, abym był waszym kuchennym wysłannikiem? (wyjmuje z kieszeni dziecięcy mikrofon i biegnie do George'a) 
Jordan: A idź! Tylko porządnie zarywaj, a nie tak jak ostatnio, co musiałem za ciebie listy zanosić jakiemuś facetowi do bloku obok. (wyjmuje bezbarwny błyszczyk i machnął usta) Od razu mi lepiej na duszy...
Howie: Miet! Nie ruszaj się! Bo ci termolok z grzywy spadnie! (przybiegł do nas) Cześć Jordan (czapnął od niego błyszczyk) Z jakiej firmy masz... Rimmel... oooo... (otwiera, wącha) Truskawkowy. Ja mam arbuzowy. Wymienimy się?
Jordan (zabrał mu): Jeszcze czego! Jeszcze się jakiejś opryszczki nabawię, a mam pojutrze występ w Dallas.
Howie: Dam ci za ten błyszczyk mój arbuzowy i jeszcze opakowanie wałków z Tesco.
Jordan: No nie wiem, nie wiem...
Howie: Hmmm.. To może jeszcze opakowanie brylantyny? (do kamery - rusza brwiami)
Jordan: Dorzuć lokówkę i błyszczyk jest twój.
Howie: OK! Stoi.
George i Jon (z kuchni, chórem): KTÓREMU?!
A: Eeeemm... Howie, panu Mietkowi chyba termolok spadł, Jordan to może wróćmy do rozmowy...
Jordan: Tak, ale dosyć o mnie. Pogadajmy o was... (noga na nogę) Co o mnie sądzicie?
K: Ymmmm... Ja sądzę, że... (na ciebie i szybko dodałam) Ann kochała twoje wilgotno-suche usta! <lol>
Jordan: Kochała? (na Ann z twarzą) No wiesz! Ja je kocham do dziś, no gdzie znajdziesz tak wypielęgnowane usteczka, chyba nie w Backstreet Boys!
Howie: Oj, byś się zdziwił! Nakładasz miód wieczorem? Bo ja tak!
Jordan: A ty masujesz szczoteczką? Bo jakoś nie widzę, żebyś miał zrobiony peeling!
Pan Mietek: Panie Howie! Zawijaj pan resztę tych papilotów, tylko niestety poradzić sobie pan musisz już bez piwa (wypił ostatni łyk).
Jordan: A miałeś kiedyś pomysł na biznes: budka z buziakami z 1$ ?! Bo ja się rozchodziłem jak świeże bułeczki.
Howie: Rozchodzić to ty się może rozchodzisz, ale po bokach, bo ci T-Shirt puszcza w szwach. Co do budki: ja nie musiałem komuś płacić, żeby mnie pocałował.
Jordan: No też coś! To klientki płaciły mnie!
Mietek: A więc to ty zbirze za jednego dolara omotałeś moją córkę tak, że odkąd zapłaciła za tego nieszczęsnego buziaka wzdychała do każdego twojego plakatu!
Jordan: No wie pan... Pan mi tak nie pochlebia, bo rumieniec na polikach nie współgra dzisiaj z moją czerwoną koszulą w żółte grochy i zielone pasy.
Howie: Miet, zapraszam cię tutaj, złotko...
Mietek idzie: Cham jeden nieskrobany z dołkiem w poliku jak dziura na środku A1...
Howie: Nie denerwuj się, kochany, to działa niekorzystnie na twoje cebulki. (nałożył mu hełm do suszenia włosów) I tak siedź dziesięć minutek, potem zdejmę wałki i zrobię ci ekstra fryzurkę.
Mietek: Dobra! Tylko, żebym się mógł na dansingu z moją kobietą pokazać, bo jak mi poleci do jakiegoś Lopeza, to masz pan limo pod okiem gwarantowane.
K: Ann, chodźmy do kuchni, bo nasz George zamiast gotować flirtuje. (poszłyśmy do kuchni) George, ugotowałeś to, co zapowiadałeś?
George do Jona: Nie, no ja w "Last Christmas" biegałem za dziewczyną, no ale mi kazali, no kazali mi... (na mnie) Co? Aaaa, nie, nie ugotowałem. (do Jona) Ale w końcu powiedziałem dość... (znowu na mnie) Nie miałem czasu. (do Jona) Nie będę z siebie robił głupka...
A: To może powiedz nam, co już masz zrobione!
Jon: Ale nie no, w "Last Christmas" wyglądałeś świetnie...
George: (zaśmiał się) Wszystkie kobiety mi to mówiły. (na Ann) Co mam?(luka) yyyy... O, mam pokrojone warzywa. Ale nie wszystkie, bo seler był zbyt brudny, więc wyrzuciłem. (na Jona) A to głównie babki wiesz, koło 40. (poprawił włosy) Miałem wzięcie, ale to mnie nie rajcowało.
Jon: (podparł głowę o rękę) To tak jak mnie... Wiesz, mamy tyle wspólnego... Wydaje mi się jakbym cię znał od zawsze... (dotknął przypadkiem jego dłoni)
Jordan: Halo! Kto chce się dowiedzieć o moim patencie na odrastające włoski u nóg... Palec pod budkę...
George: (zabrał rękę, puścił oko) Jutro... 19... Bar szybkiej obsługi "U Karola i Tadka"... bądź... (na nas) No dziewczyny, co tak tu stoicie? Zrobię wam kawy, co?
K: Nie chcemy przeszkadzać.
Jon: Masz rację, zróbcie sobie, rzeczywiście trochę nam przeszkadzacie. (na George'a) Wiesz, bo ja najpierw woskowałem, no ale...
K (na ciebie): Czy słowo WOSK musi ci się zawsze kojarzyć z jednym z BSB? (do kamery) Z racji tego, że nie mamy zapłaconego ubezpieczenia na uczelni - nie wypowiem jego nazwiska. Może niech gołąbeczki się sobą nacieszą, a my zobaczymy jaką fryzurę ma Miet? Tzn. pan Mietek. (podchodzimy do stanowiska fryzjerskiego) Howie, ile ty tych wałków zakręciłeś...
Howie (palec na ustach i podchodzi do nas, mówi cichaczem): Dwa termoloki za długo trzymałem i mu się spaliły włosy na grzywce, teraz próbuję to zamaskować. Najpierw starałem się wetrzeć odżywkę silnie regenerującą, ale jak tylko dotknąłem włosów, mogłem już przekazać je firmie produkującej tupeciki. Spalone tupeciki.
Mietek: Co spalone, jakie spalone?!
Howie (podchodzi, dalej robi Mietka na bóstwo): Powiedziałem nie "spalone", tylko, że będziesz wyglądał jak Sylvester Stallone! No, spokojnie! Jeszcze chwilka... Moment... Już. Dziewczyny, oto nowy wizerunek waszego asystenta! (odwrócił pana Mietka)
K: Ann... Szykuj bandaże, gazę, wodę utlenioną, najlepiej jeszcze szwy, a w ogóle dzwoń po Burskiego i aparaturę z Leśnej Góry, Mietek go zabije.
Mietek: Dawaj lustro!
A (do Karci): Obawiam się, że twoje kosmetyczne lusterko go nie usatysfakcjonuje, więc nie szukaj.
Mietek (podleciał do lustra): Ja pi*rdole, ku*wa mać, ja tego latynoskiego ch*ja zamorduję, gdzie on jest! (złapał go za koszulę) Co ja mam na głowie?
George: Hej, nie widzieliście moich bananów i jabłek?
A: Obawiam, że są w kąciku fryzjerskim... (pokazałam palcem na Mietka, a George i Jon parsknęli śmiechem)
Mietek (na nich nadal trzymając How'a): I co się cieszycie, co się cieszycie! Takie to śmieszne?! Łahahaha! (na How'a) Pytam po raz ostatni: co to jest?
Howie: No jak to co... to jest taka ozdoba... kosz owoców na głowie... Niestety, nie byłem przygotowany i nie wziąłem swoich sztucznych z kuchni, ale na szczęście mają tu w studio porządny kącik kuchenny.
Mietek: I ty myślisz, że mogę iść w tym z moją kobitą do klubu techno? Wspaniale... wspaniale... dziękuję ci bardzo.
Jordan (przyszedł i wziął banana z głowy Mietka, odwija): Nie jest tak źle... Ale te banany całą noc ci nie wytrzymają, facet. (je) Kup jeszcze kiść to będziesz wymieniał.
Howie: Miet, nie denerwuj się, jakoś musiałem ukryć twoją spaloną grzywkę...
Mietek (puścił How'a, coraz większe gały, łzy w oczach, podbródek się trzęsie, cienkim głosem): Spaliłeś mi grzywkę? Tę grzywkę, która upodabniała mnie do John'a Bon Jovi z okresu It's My Life? (poszła pierwsza łza po poliku) Ty łajdaku... Oddaj mi grzywkę!
K: Chwileczkę! Mamy połączenie z ostatniej chwili, Osvaldo jesteś na wizji!
Osvaldo: Howie, ty zdrajco oddaj mi teatr!
Howie: Ale ja go nie mam, nadal ma go Kintana!
Mietek: Oddawaj mu teatr, złodzieju! Przecież to tak utalentowany aktor!
Osvaldo: Dziękuję Mietku, jesteś tak niewinny, nie zmieniaj się. Czy mógłbym zamieszkać u ciebie i twojej żony, kiedy Victoria znowu wyrzuci mnie z domu? Ostatnio spałem w stodole u Cruza, ale rano miałem pełno siana w czepku na włosy.
Mietek (mina mu zrzedła): Niestety nie mogę pana zaprosić, moja żona za panem za bardzo szaleje. (wyciągnął telefon, bo dostał SMSa) "Chłopie, zapraszaj Osvalda i montuj prysznic w łazience, ja już mu kupiłam niebieskie kąpielówki". (przed siebie, mina ;|) A moich gaci by nawet nie dotknęła.
A: Niestety, straciliśmy połączenie z seniorem Sandoval. Widocznie w TELEVISIE nie ma zasięgu.
Osvaldo: Pani mi nie przerywa, pani Ann! Ja nadal jestem na linii i będę długo, ponieważ Victoria kupiła mi nowy telefon i doładowała za 50 zł, a ja od razu wykupiłem sobie darmowe minuty do sieci i na stacjonarne. Takie rzeczy, tylko w Erze.
W telefonie dało się słyszeć głos Victorii: Z kim rozmawiasz? Znowu ze swoją kochanką? Wyprowadzaj się z domu, nie chcę cię więcej widzieć. Mam nadzieję, że nie odzyskasz teatru.
Osvaldo: Victorio... ranisz moje uczucia... Wyprowadzam się.
Victoria: Jakie to proste, rzucić mnie dla jakiejś ulicznicy zamiast walczyć o naszą miłość... (po 20 minutach) Nie Osvaldo, nie chcę żebyś wracał, więcej mnie nie całuj!
A: Dobrze, niestety nie mamy czasu na dalsze reflekcje związane z małżeńskim życiem Sandovali.
Howie: Wiecie co dziewczyny? (pakuje się) Ja już będę leciał... (wpina sobie wsuwkę z biedronką plastikową we włosy) Bo muszę jeszcze zdążyć na telezakupy Mango. Muszę zamówić sobie pas wyszczuplający.
Jordan: Hej, ale jest taka opcja, że jak zadzwonisz teraz, to dają drugi gratis, nie?
Howie: Tak, bodajże czarny. Ja jednak wolę ten o kolorze skóry. Mam nadzieję, że to będzie mój odcień, taka słodka czekoladka Sweet D. <lol>
Jordan: Idę z tobą. Zamawiamy razem, ja biorę ten czarny. (idą) Myślałeś kiedyś, żeby wystąpić w reklamie...? (wyszli)
K: Może przejdźmy do kuchni, chociaż właściwie nie wiem po co, skoro George zapewne nic nie ugotował, chyba, że się tudzież Jona. (podeszłyśmy do blatu) Ugotowałeś coś w końcu?
George: A co ty taka agresywna?! Nie dość, że jak umawialiśmy się co do terminu mojego wystąpienia w programie, wspomniałaś, że byłem obiektem twoich westchnień dzięki Vivie Zwei, która o zimowej porze obok reklam z żółtym słodkim kurczaczkiem...
Jon: Tym takim puszystym z dużymi oczkami?
George (odwrócił się do niego): Taaaak, tym słodziakiem i taki głosik cieniutki...
K: Dokończysz swój foch czy mamy wam pakować kosmetyki do golenia nóg na wynos?
George (dalej do Jona): A jak na końcu odlatywał? I to ćwir, ćwir...
K (pakujemy woski, maszynki, balsamy): To by było na tyle, Drodzy Państwo, ci dwaj faceci już nie zajmą głosu w jakiejś merytorycznie sensownej dyskusji, gdyż jak widać kurczak z niemieckiej stacji muzycznej wymiótł racjonalne myślenie. (pakujemy Jon'owi torbę na ręce i pchamy ich ku wyjściu)
Jon: Czekaj, jak to szło... WIEM! "I may be small..."
George: "I may be sweet..."
I razem: "But baby, I know how to use my feet, hit it!" (wyszli)
A (a ja dokończyłam choreografie kurczaka jak wychodzili i :D, Karcia na mnie, więc ja <lol> ale po chwili ;|) I tak, drodzy widzowie zostałyśmy same. Ale nam to jakoś specjalnie nie przeszkadza, co nie Karcia? (szturchnęłam ją) Jaki mamy właściwie plan, bo gdzieś zgubiłam scenariusz dzisiejszego odcinka... Ale za to mam kolejny. (ruszam brwiami, w kamerę) Jeśli jesteś fanką Kev'a i chcesz się z nim spotkać, wyślij swoje CV pod nasz adres mailowy. Na pewno ci tego nie umożliwimy, po prostu chcemy uzupełnić nasze dane statystyczne.
K: Tak, przyjdzie Kev, podetnie wąsa i będzie impreza. Ale, ale, bo nasz gość specjalny już się niecierpliwi. Kochani moi, a właściwie nasi, już za chwilę, już za momencik w tym studio pojawi się wspaniały wykonawca, jedyny w swym rodzaju: RUDI SCHUBERTH! <bijemy brawo, jak oszołomki>
Wchodzi Rudi w czerwonej sukni i z kolczykiem w uchu - jak się potem okaże, dla nadania większej mocy swojemu występowi.
K: Witaj Rudi, kiedy z Ann cię zobaczyłyśmy na filmiku z YT od razu wiedziałyśmy, że musisz pojawić się na antenie naszego programu!
Rudi: Witajcie panienki, jak tu u was ładnie. (szarpie suknię) Oj, o coś zahaczyłem... Cholera taka długa jest, bo mi się już jej obrabiać nie chciało. O, dobra, już. (siada na fotel) Ale się zmachałem. Od garderoby do studia to u was szmat drogi... No jakieś z 300 metrów będzie, oj będzie...
K: Rudi, powiedz nam kochany, jak przygotowywałeś się do legendarnego już występu w Biesiadzie Bez Granic w odcinku o epickiej nazwie POPRAWINY?
Rudi: A odwiedziłem Don Wasyla, dał mi ten oto złoty kolczyk, kilka łańcuchów - w tym jeden dla psa i dwa na choinkę. Uczył mnie również śpiewać słowo "opa", potem jak zażartowałem, żeby mnie wziął na opa, to powiedział, że ma ważny koncert w Mąciwodach i że musi już jechać.
A: Ale skąd wytrzasnąłeś ten pomysł na siebie?
Rudi: Co masz na myśli?
A: No wiesz, ta sukienka...
Rudi: Aaaa niee.. to zasłona. Zszyłem trochę tu i ówdzie i jak ulał na mnie. (wstał, obkręca się) Ale ostrzegam: jak jakiś Ricz albo inny drewniak ze spalonego domu mody będzie tu dzwonił z prośbą o kontakt do mnie - proszę mnie nie łączyć. Wystarczy, że od 13 lat dzwonią do mnie z Tańca z Gwiazdami.
A: (zaśmiałam się) To musi być męczące.
Rudi: Proszę pani, ja się uczyć tańczyć nie muszę, nie jest mi to do śpiewania potrzebne, bo ja (do kamery) DRODZY TELEWIDZOWIE mam już swojego tancerza. I teraz go zapowiem. (wyciąga kartkę) Prosto z Biesiady Bez Granic, nigdy nie zatrzymujący się, jakby powiedział Piotr Bodo - ciągły bieg, człowiek nie wiedzący, co to zmęczenie biegiem na długie dystanse, ja go już pieszczotliwie nazywam maratończykiem... KRZYSZTOF TYNIEC!
Wbiega Tyniec krokiem krakowiaka bokiem w swym epickim grzybku, bierze do ręki mikrofon (dalej krok krakowiaka): Witam, witam... Rudi gotów?! Czyli reflektor na ciebie! Oj,światło nie objęło cię całego... Lecimy!


Tyniec (nadal biega): Rudi, to było świetne, ale powinniśmy już uciekać i to jak widać dosłownie, bo zaraz ma wystąpić Tercet czyli Kwartet, a ja jestem konferansjerem. Muszę się także pobujać z Witkiem Pasztem podczas występu Elki Zającówny.
K: Panie Krzysztofie, telefon do pana...
Hanka Śleszyńska: Krzychu, dawaj do nas, bo (śpiewa) miałeś mi dać własnego buta...
Tyniec: A rzeczywiście! Czyli musimy biec! Rudi wstawaj z tego kolana i na poprawiny!
K: Czekajcie! Panie Mietku, da pan tutaj dwa kuferki z Jaka To Melodia. To taki nasz prezent.
Rudi: Dziękujemy... (otworzył) Muszę poszukać chyba jakiejś plandeki na suknię, bo brakuje tu chyba tylko czekoladowego przyrodzenia.
Tyniec: Dzięki, na razie i do zobaczenia na kolejnej biesiadzie! (wyszli)
Mietek: Szybciej, bo już mi banany gniją!
A: No już! (do kamery <lol>) Drodzy Państwo, jeśli podobał się wam dzisiejszy odcinek klikajcie POLUB TO na fejsie. (zaczęłam się śmiać) TAKI ŻART. (śmieję się dalej) Pozdrowienia dla Skarbkowej i jej Fejsa.
K: Przyłączam się, a teraz musimy się już pożegnać, gdyż czas na goni, a właściwie nie, gdyż Ann zmusza mnie do rozmowy o życiu i śmierci czyli kwestii Kev vs. Rychu czyli zdecyduj się w końcu, penerku. A ja kupiłam biszkopty i suchary, lecz nie nabyłam wody smakowej z Lidla ani napoju o smaku lodu i mam nadzieję, że Ann naładuje sobie poliki i nie będzie mogła spytać o kluczowe kwestie mojego wyimaginowanego życia uczuciowego. Do zobaczenia w następnym odcinku!


P.S.: Nasze wypociny to fikcja, proszę nie związywać się z charakterem i zachowaniem postaci. Wszelkie podobieństwo fizyczne - możliwie nieprzypadkowe, lecz cała treść to wymysły i interpretacja własnych chorych wizji.



Ann i Karcia


czwartek, 20 października 2011

Recenzja albumu Richie'go Sambory "Stranger In This Town"

Wiecie, jak się czuje zarzynany prosiak? Ja wiem, gdyż kiedy uświadomiłam sobie, że dziś nadszedł ten dzień, by dodać recenzję pierwszego albumu solowego mojego Rysiacza (już nie tak całkiem mojego, bo jednak Kev się znowu wepchnął na pierwszy plan, ale Rychu nie chce się wymeldować z mojej głowy i serducha, a co więcej - nie dostał ode mnie nakazu eksmisji i nie dostanie!), to poczułam, jakbym dostała obuchem w łeb, a następnie ktoś mnie z całą pewnością wypatroszył (to nie to, żebym się uważała za trzodę chlewną, ale tak się przez chwilę poczułam). I kiedy tak złożyć do kupy te wszystkie utwory... Nieziemskie uczucie. Dosłownie, bo Rysiek jakby spółkował z samym Lordem z Heaven'u, no ludzie, żeby stworzyć taką płytę (także dosłownie, bo cała płyta nadziana jest jak jelito mięsem - wytwór ten potocznie zwany jest kiełbasą - religią, buntem, nadzieją)... Eh, w muzyce trzeba chyba czegoś więcej niż stadnina koni w klipie oraz mordercza rotacja dwóch słów jednosylabowych. Chyba - bo nie wiem, może się mylę. Na "Stranger..." mamy geniusz zarówno pod względem tekstów jak i komponowania melodii, nie mówiąc już o wykonaniu! No i wiadomość z ostatniej chwili - Richie sprzedażą tej płyty przebił sprzedaż krążka jego kolegi z Bon Jovi czyli boskiego John'a (aktualnie wyobraziłam sobie, jak obaj stoją na stadionie dziesięciolecia z siatami pełnymi swoich płyt i opychają je potencjalnym klientom z tekstem: Pani kupiii - wiem, przegięłam, bez komentarza).

Kurtyna w górę! Następuje zwolnienie blokady! Linia startu przekroczona! Rysiu - prosimy... 

                                                                     źródło: http://img12.nnm.ru/a/a/c/0/c/ac5f532317ce855ffe048a29c9b.jpg

"Rest In Peace"
- ***
Pan Rysiu na początek zaproponował nam COŚ. Coś dziwnego, ale jakże intrygującego, MILY PAŃSTWO! Jak ta gitara przeciągle wybrzmiewa... A jak Rysiu śpiewa voodoo... A jakie melizmaty w słowie "woman"... Nie umiem zebrać myśli w całość, bo Rychu je rozbija, cholerny gitarzyścina z gębą cudowną. Jednak spróbuję: <wyszczerz> Ciaryyyy - ale zebrałam! No trudno, nie spodziewalibyście się po mnie, abym mówiła zdaniami o prawidłowej składni tudzież kwiecistymi metaforami, jeśli usłyszeliście lub też zechcecie usłyszeć, co ten człowiek gra i co ten człowiek wyśpiewuje swym dziobem (miałam napisać dzióbkiem - ale to mało rockandrollowe).

"Church Of Desire" - ****
Ten utwór tylko na początku jest snujący... Taka mistyfikacja, bo po pierwszym: "oh, oh yeaaaah" Ryśka - to spokoju nie ma, oj nie ma! Ludzie... Jaki ten chłop ma wokal, to jest GŁOS, to jest TA BARWA, która spierze każdą plamę i usunie nawet osad z kamienia! I tu słychać, że album wydany został w 91 r., bo te piosenki mają MOC! (z dedykacją dla Kiedro i matematyka z UMK: <dźwignia ręką w dół>) A mają moc WTEDY I TYLKO WTEDY (ponowna dedykacja), gdy wykonuje je Richie. I mamy to, co lubię najbardziej: refren typu dynamit, dzięki "looking for window" - <marzyciel>. Nie wspominając o "as I kneel at the altar I can feel your fire in a church of desire" - miodzio. Rychu wie, jak przekazać każde emocje. Wspaniały człowiek (nie znam go, a już po piosenkach WIADOMO z kim się ma do czynienia).

"Stranger In This Town" - ***
Najmniej lubiana przeze mnie piosenka z tego albumu (właściwie trzeba powiedzieć - najmniej kochana, bo cała reszta to mój mały panteonik utworów na całe życie, z którymi nie mam zamiaru się rozstawać nigdy przenigdy - normalnie jak infantylna sześciolatka). Snuje się. Ale... Mimo, że najmniej kochana - jednak szanowana. Bo to nie jest gniot. To jest kawał piosenki, może nie trafia do mnie jak cała reszta, lecz dajcie mi taką bluesową wątrobę, jaką ma Rychu w dzisiejszych czasach? Niewiele moi drodzy, niewiele... Przez cały czas snuje mi się w głowie tylko jedna myśl: Rychu przy magicznej gitarze w słynnym MAGICZNYM AUTOBUSIE. La la la la...

"Ballad Of Youth" - *****
Rychu lubił robić w konia, bo znowu sobie wirtuozerkę i rozgrzewkę dłoni zafundował na początu utworu, ale potem jak pieprznął, to aż mi się sztuczna rzęsa odkleiła. TEKST! Czytelnicy drodzy - tekścior takiii... już takiiii... Że przytoczę jedynie słowa refrenu: "Young hearts better hold on, beyond the innocence your youth is gone. So look in your mirror, you got nothing to lose, don't waste your time away thinking 'bout yesterday's blues" - Rysiu, mój mentor <wyszczerz>. KOCHAM TĘ PIOSENKĘ! Gitara naprawdę przekazuje wszystko, co do joty: bierz życie w łapy i rób co zapragniesz. A dlaczego? "Don't waste your time away, don't waste your life away OH NO! Live today, there's no time to lose, 'cause when tommorow comes it's all just yesterday's blues". Fajnie, że można posłuchać KOGOŚ, kto ma coś do powiedzenia i kto się daje wgryźć słuchaczowi w swoje gardło.

"One Light Burning" - *****
<palce do buzi> Pierwsza piosenka z tego krążka z jaką się zetknęłam i zmiotła mnie od razu, wyszorowana pumeksem, zrównana z panelą, jednakże nierówną. Brak słów, by opisać, jak ten utwór na mnie działa. Wszystkim: tekstem, muzyką, melodią, głosem, gitarą. Kocham Rycha za to, że taki się urodził, stał podczas poczęcia, taki dorastał i to mu wystarczało, bo dla mnie to aż za dużo. Tyle świetności w jednym człowieku. Jak w tym utworze wchodzi gitara - okazuje się że mam 18 serc a następnie odnajduję w sobie kolejne 1615, dzięki temu, że Rychu za pomocą swej muzyki adoptuje każdego, kto tego chce. Ja chcę! <zgłasza się> Ekhm. Na czym polega cudowność tej piosenki? Uśmiechnęłam się sama do siebie, bo to jeden z tych utworów, których szuka się przez całe życie, a następnie, gdy odnajduje, kocha się go już do końca. Richie potrafi tekstem o samotności i jedynie małym jednym płonącym światełku zapełnić całą pustkę, jakiej by się człowiek nabawił podczas czegkolowiek. Wiara, wiara i jeszcze raz wiara - to nam chce powiedzieć Rysiacz i ja łyknęłam to jak anyżka sprzed cmentarza w dniu Wszystkich Świętych.

"Mr. Bluesman" - ****
Spółkował tutaj nasz drogi Sambo z samym Ericem (nie, nie Forresterem) Claptonem! Ale przecież to oczywiste, że Eric tutaj się pojawił, bo chyba tylko głuchy by się nie poznał na talencie Richie'go. No i wiadomo, że Rysiek zwany jest King Of Swing (nie chodzi tu o Ridge'a Forrestera i jego słynne "and swiiing" - niewtajemniczonych odsyłam do notki pt. "Złote maliny rozdane"), a wie to i Clapton i sam B.B. King, który bujał się do gitarowej wirtuozerii Sambusia. Ta piosenka daje pozytywnego kopa. Właściwie ona zasadza kopa w zad i mówi "dalej, lecimy z koksem"! No i poleciałam i dzięki temu dałam radę z tym i owym (np. z pakowaniem paczki, a następnie jej wysłaniem - słabe, nie? Ale dla mnie to wyczyn.)

"Rosie" - ****
Mamy tu coś z Bon Jovi. Taka przebojowość piosenki, wiecie: chwytliwa melodia powodująca, że chciałoby się być na stadionie, ale nie śpiewać "Waka Waka", bynajmniej. Mamy też niezbyt niewinny tekst, co powoduje, że jeszcze bardziej chce się go śpiewać, nie? Tak jest. Pani Rosie jest striptizerką wnioskując z tekstu. A pan Rysiu by chciał panią Rosie mieć na własność, a nie dzielić się nią jak bombonierką Mieszko (patrz tekst: "Rosie, I went with you for that rose tattoo, you promised no one else would see. I used to wait and drive you home from dancin' school, remember, when you dance just for me?" - ostatnie zdanie mnie zabija. Cholera.) "Our love was deeper than the night was long" - i cóż więcej trzeba...

"River Of Love" - ****
Chyba jeszcze nie wspominałam, że Richie świetnie mruczy. Bo mruczy. Nie wierzycie - sprawdźcie. Tekst tej piosenki swego czasu zabił mnie i Kiedro bardziej niż Steven Seagal w swym filmie akcji. (pozdrawiam mamę Kiedro!) Normalnie żar tropików! "Let me take you down to the river of love, baby, pull me down, make me drown in your flood. Baptize my body in your river of love..." - czy można o pewnych sprawach napisać pięknie? OCZYWIŚCIE, ŻE MOŻNA. Szczególnie "baptize" mnie zamordowało. W sensie pozytywnym. Do dziś nie wiem w jakim sensie zamordowało mnie użyte w drugiej zwrotce słowo "whore". Przegiął, no przegiął. Ale wiecie, no w końcu to są metafory, czyli można uznać to za coś nieobraźliwego? Oczywiście nie o to chodzi, żeby teraz biegać po mieście i metaforycznie wszystkich wyzwać.

"Father Time" - *****
"Father Time" się zaczyna, Karci wśród spisu Ziemian ni ma! Bo ja już nie jestem w żadnej logicznej dającej się ogarnąć umysłem ludzkim przestrzeni. Tu nawet chyba o czasie mowy być nie może. Dobry Jezu, jak ten utwór się wspaniale zaczyna. Jak Rychu śpiewa o tym, że ona odeszła, żeby Ojciec Czas dał mu jeszcze jeden dzień i może ona zostanie... "Nie mogłem sprawić, by została", "Pukam w drzwi twego serca, ale nie mogę się przez nie przebić" - brrrr. Nie wspomnę o tym, co dzieje się w warstwie instrumentalnej. Ale już muszę powiedzieć o głosie, który wymiata w tę i z powrotem: Ryszard to mój ulubiony wokalista wszech czasów. Przebija każdego, kogo do tej pory słyszałam. "She's your child, make her mine Father Time".

"The Answer" - *****
I mamy najpiękniejszą piosenkę na ukojenie i utulenie się w samym sobie tudzież w Rychu (wybieram drugą opcję), jaką tylko można sobie wyobrazić. Na początku mamy dźwięk dzwonu kościelnego - takie urozmaicenie... "The Answer" tak zasługuje na rozłożenie jej na części pierwsze w warstwie tekstowej, że zapewne kiedyś poświęcę temu mój niecenny czas. "Come along with me, come along with me, seek the truth, you shall not find another lie" - żeby ktoś kiedykolwiek wydał z siebie takie słowa i skierował je do mnie. "So I live each day like I know it's my last, if there is no future, there must be no past" - już w "One Light Burning" przewinął się motyw przeszłości i mamy tu kolejną podpowiedź, żeby się pogodzić ze wspomnieniami, bo bez nich nie ma przyszłości. Rychu to, cholera jasna, niezły filozof. Dżentelmen. (pozdrawiam Pana Filozofa oraz Kiedro)

Ocena albumu: *****

Wybacz Kiedro, ale muszę się wyłamać; średnia wg gwiazdek wyszła 4, ale ten album jest genialny, piosenki najniżej ocenione dostały solidne trzy gwiazdki, więc nie ma powodu, by nie dać maksymalnej oceny, co więcej: już uznałam, że sama sobie ten album sprezentuję na najbliższe święta i nie ma innej opcji! Jeśli chcecie mieć coś swojego, do czego będziecie tęsknić, przy czym będziecie się śmiać, wydzierać, ryczeć, aż katar z nosa pójdzie w rękawy, do czego będziecie chcieli pomyśleć, dzięki czemu będziecie się chcieli zatrzymać - łapcie "Stranger In This Town" i na cały regulator nie zważając na sąsiadów, policję, antyterrorystów czy detektywa Rutkowskiego.

Nie miałam pojęcia jaką piosenkę zarekomendować, najchętniej gdybym miała fundusze z Unii na akcję promocyjną - rozdałabym każdemu egzemplarz płyty, a następnie, by mieć pewność, że ją przesłuchacie - zamknęła was na godzinę z samym odtwarzaczem w klitce 2x2. Ale... NIE WIEM! <foch> Dobra... Daję wam "The Answer", może komuś pomoże, może się ktoś do Rycha przekona, może ktoś wyłączy po minucie - ja życzę wam wszystkiego naj, więc najlepiej słuchajcie całej płyty. Dzięki za uwagę!


źródło: www.youtube.pl

Karcia