Wiecie, jak się czuje zarzynany prosiak? Ja wiem, gdyż kiedy uświadomiłam sobie, że dziś nadszedł ten dzień, by dodać recenzję pierwszego albumu solowego mojego Rysiacza (już nie tak całkiem mojego, bo jednak Kev się znowu wepchnął na pierwszy plan, ale Rychu nie chce się wymeldować z mojej głowy i serducha, a co więcej - nie dostał ode mnie nakazu eksmisji i nie dostanie!), to poczułam, jakbym dostała obuchem w łeb, a następnie ktoś mnie z całą pewnością wypatroszył (to nie to, żebym się uważała za trzodę chlewną, ale tak się przez chwilę poczułam). I kiedy tak złożyć do kupy te wszystkie utwory... Nieziemskie uczucie. Dosłownie, bo Rysiek jakby spółkował z samym Lordem z Heaven'u, no ludzie, żeby stworzyć taką płytę (także dosłownie, bo cała płyta nadziana jest jak jelito mięsem - wytwór ten potocznie zwany jest kiełbasą - religią, buntem, nadzieją)... Eh, w muzyce trzeba chyba czegoś więcej niż stadnina koni w klipie oraz mordercza rotacja dwóch słów jednosylabowych. Chyba - bo nie wiem, może się mylę. Na "Stranger..." mamy geniusz zarówno pod względem tekstów jak i komponowania melodii, nie mówiąc już o wykonaniu! No i wiadomość z ostatniej chwili - Richie sprzedażą tej płyty przebił sprzedaż krążka jego kolegi z Bon Jovi czyli boskiego John'a (aktualnie wyobraziłam sobie, jak obaj stoją na stadionie dziesięciolecia z siatami pełnymi swoich płyt i opychają je potencjalnym klientom z tekstem: Pani kupiii - wiem, przegięłam, bez komentarza).
Kurtyna w górę! Następuje zwolnienie blokady! Linia startu przekroczona! Rysiu - prosimy...
źródło: http://img12.nnm.ru/a/a/c/0/c/ac5f532317ce855ffe048a29c9b.jpg
"Rest In Peace" - ***
Pan Rysiu na początek zaproponował nam COŚ. Coś dziwnego, ale jakże intrygującego, MILY PAŃSTWO! Jak ta gitara przeciągle wybrzmiewa... A jak Rysiu śpiewa voodoo... A jakie melizmaty w słowie "woman"... Nie umiem zebrać myśli w całość, bo Rychu je rozbija, cholerny gitarzyścina z gębą cudowną. Jednak spróbuję: <wyszczerz> Ciaryyyy - ale zebrałam! No trudno, nie spodziewalibyście się po mnie, abym mówiła zdaniami o prawidłowej składni tudzież kwiecistymi metaforami, jeśli usłyszeliście lub też zechcecie usłyszeć, co ten człowiek gra i co ten człowiek wyśpiewuje swym dziobem (miałam napisać dzióbkiem - ale to mało rockandrollowe).
"Church Of Desire" - ****
Ten utwór tylko na początku jest snujący... Taka mistyfikacja, bo po pierwszym: "oh, oh yeaaaah" Ryśka - to spokoju nie ma, oj nie ma! Ludzie... Jaki ten chłop ma wokal, to jest GŁOS, to jest TA BARWA, która spierze każdą plamę i usunie nawet osad z kamienia! I tu słychać, że album wydany został w 91 r., bo te piosenki mają MOC! (z dedykacją dla Kiedro i matematyka z UMK: <dźwignia ręką w dół>) A mają moc WTEDY I TYLKO WTEDY (ponowna dedykacja), gdy wykonuje je Richie. I mamy to, co lubię najbardziej: refren typu dynamit, dzięki "looking for window" - <marzyciel>. Nie wspominając o "as I kneel at the altar I can feel your fire in a church of desire" - miodzio. Rychu wie, jak przekazać każde emocje. Wspaniały człowiek (nie znam go, a już po piosenkach WIADOMO z kim się ma do czynienia).
Najmniej lubiana przeze mnie piosenka z tego albumu (właściwie trzeba powiedzieć - najmniej kochana, bo cała reszta to mój mały panteonik utworów na całe życie, z którymi nie mam zamiaru się rozstawać nigdy przenigdy - normalnie jak infantylna sześciolatka). Snuje się. Ale... Mimo, że najmniej kochana - jednak szanowana. Bo to nie jest gniot. To jest kawał piosenki, może nie trafia do mnie jak cała reszta, lecz dajcie mi taką bluesową wątrobę, jaką ma Rychu w dzisiejszych czasach? Niewiele moi drodzy, niewiele... Przez cały czas snuje mi się w głowie tylko jedna myśl: Rychu przy magicznej gitarze w słynnym MAGICZNYM AUTOBUSIE. La la la la...
Rychu lubił robić w konia, bo znowu sobie wirtuozerkę i rozgrzewkę dłoni zafundował na początu utworu, ale potem jak pieprznął, to aż mi się sztuczna rzęsa odkleiła. TEKST! Czytelnicy drodzy - tekścior takiii... już takiiii... Że przytoczę jedynie słowa refrenu: "Young hearts better hold on, beyond the innocence your youth is gone. So look in your mirror, you got nothing to lose, don't waste your time away thinking 'bout yesterday's blues" - Rysiu, mój mentor <wyszczerz>. KOCHAM TĘ PIOSENKĘ! Gitara naprawdę przekazuje wszystko, co do joty: bierz życie w łapy i rób co zapragniesz. A dlaczego? "Don't waste your time away, don't waste your life away OH NO! Live today, there's no time to lose, 'cause when tommorow comes it's all just yesterday's blues". Fajnie, że można posłuchać KOGOŚ, kto ma coś do powiedzenia i kto się daje wgryźć słuchaczowi w swoje gardło.
<palce do buzi> Pierwsza piosenka z tego krążka z jaką się zetknęłam i zmiotła mnie od razu, wyszorowana pumeksem, zrównana z panelą, jednakże nierówną. Brak słów, by opisać, jak ten utwór na mnie działa. Wszystkim: tekstem, muzyką, melodią, głosem, gitarą. Kocham Rycha za to, że taki się urodził, stał podczas poczęcia, taki dorastał i to mu wystarczało, bo dla mnie to aż za dużo. Tyle świetności w jednym człowieku. Jak w tym utworze wchodzi gitara - okazuje się że mam 18 serc a następnie odnajduję w sobie kolejne 1615, dzięki temu, że Rychu za pomocą swej muzyki adoptuje każdego, kto tego chce. Ja chcę! <zgłasza się> Ekhm. Na czym polega cudowność tej piosenki? Uśmiechnęłam się sama do siebie, bo to jeden z tych utworów, których szuka się przez całe życie, a następnie, gdy odnajduje, kocha się go już do końca. Richie potrafi tekstem o samotności i jedynie małym jednym płonącym światełku zapełnić całą pustkę, jakiej by się człowiek nabawił podczas czegkolowiek. Wiara, wiara i jeszcze raz wiara - to nam chce powiedzieć Rysiacz i ja łyknęłam to jak anyżka sprzed cmentarza w dniu Wszystkich Świętych.
"Mr. Bluesman" - ****
Spółkował tutaj nasz drogi Sambo z samym Ericem (nie, nie Forresterem) Claptonem! Ale przecież to oczywiste, że Eric tutaj się pojawił, bo chyba tylko głuchy by się nie poznał na talencie Richie'go. No i wiadomo, że Rysiek zwany jest King Of Swing (nie chodzi tu o Ridge'a Forrestera i jego słynne "and swiiing" - niewtajemniczonych odsyłam do notki pt. "Złote maliny rozdane"), a wie to i Clapton i sam B.B. King, który bujał się do gitarowej wirtuozerii Sambusia. Ta piosenka daje pozytywnego kopa. Właściwie ona zasadza kopa w zad i mówi "dalej, lecimy z koksem"! No i poleciałam i dzięki temu dałam radę z tym i owym (np. z pakowaniem paczki, a następnie jej wysłaniem - słabe, nie? Ale dla mnie to wyczyn.)
"Rosie" - ****
Mamy tu coś z Bon Jovi. Taka przebojowość piosenki, wiecie: chwytliwa melodia powodująca, że chciałoby się być na stadionie, ale nie śpiewać "Waka Waka", bynajmniej. Mamy też niezbyt niewinny tekst, co powoduje, że jeszcze bardziej chce się go śpiewać, nie? Tak jest. Pani Rosie jest striptizerką wnioskując z tekstu. A pan Rysiu by chciał panią Rosie mieć na własność, a nie dzielić się nią jak bombonierką Mieszko (patrz tekst: "Rosie, I went with you for that rose tattoo, you promised no one else would see. I used to wait and drive you home from dancin' school, remember, when you dance just for me?" - ostatnie zdanie mnie zabija. Cholera.) "Our love was deeper than the night was long" - i cóż więcej trzeba...
Chyba jeszcze nie wspominałam, że Richie świetnie mruczy. Bo mruczy. Nie wierzycie - sprawdźcie. Tekst tej piosenki swego czasu zabił mnie i Kiedro bardziej niż Steven Seagal w swym filmie akcji. (pozdrawiam mamę Kiedro!) Normalnie żar tropików! "Let me take you down to the river of love, baby, pull me down, make me drown in your flood. Baptize my body in your river of love..." - czy można o pewnych sprawach napisać pięknie? OCZYWIŚCIE, ŻE MOŻNA. Szczególnie "baptize" mnie zamordowało. W sensie pozytywnym. Do dziś nie wiem w jakim sensie zamordowało mnie użyte w drugiej zwrotce słowo "whore". Przegiął, no przegiął. Ale wiecie, no w końcu to są metafory, czyli można uznać to za coś nieobraźliwego? Oczywiście nie o to chodzi, żeby teraz biegać po mieście i metaforycznie wszystkich wyzwać.
"Father Time" - *****
"Father Time" się zaczyna, Karci wśród spisu Ziemian ni ma! Bo ja już nie jestem w żadnej logicznej dającej się ogarnąć umysłem ludzkim przestrzeni. Tu nawet chyba o czasie mowy być nie może. Dobry Jezu, jak ten utwór się wspaniale zaczyna. Jak Rychu śpiewa o tym, że ona odeszła, żeby Ojciec Czas dał mu jeszcze jeden dzień i może ona zostanie... "Nie mogłem sprawić, by została", "Pukam w drzwi twego serca, ale nie mogę się przez nie przebić" - brrrr. Nie wspomnę o tym, co dzieje się w warstwie instrumentalnej. Ale już muszę powiedzieć o głosie, który wymiata w tę i z powrotem: Ryszard to mój ulubiony wokalista wszech czasów. Przebija każdego, kogo do tej pory słyszałam. "She's your child, make her mine Father Time".
"The Answer" - *****
I mamy najpiękniejszą piosenkę na ukojenie i utulenie się w samym sobie tudzież w Rychu (wybieram drugą opcję), jaką tylko można sobie wyobrazić. Na początku mamy dźwięk dzwonu kościelnego - takie urozmaicenie... "The Answer" tak zasługuje na rozłożenie jej na części pierwsze w warstwie tekstowej, że zapewne kiedyś poświęcę temu mój niecenny czas. "Come along with me, come along with me, seek the truth, you shall not find another lie" - żeby ktoś kiedykolwiek wydał z siebie takie słowa i skierował je do mnie. "So I live each day like I know it's my last, if there is no future, there must be no past" - już w "One Light Burning" przewinął się motyw przeszłości i mamy tu kolejną podpowiedź, żeby się pogodzić ze wspomnieniami, bo bez nich nie ma przyszłości. Rychu to, cholera jasna, niezły filozof. Dżentelmen. (pozdrawiam Pana Filozofa oraz Kiedro)
Ocena albumu: *****
Wybacz Kiedro, ale muszę się wyłamać; średnia wg gwiazdek wyszła 4, ale ten album jest genialny, piosenki najniżej ocenione dostały solidne trzy gwiazdki, więc nie ma powodu, by nie dać maksymalnej oceny, co więcej: już uznałam, że sama sobie ten album sprezentuję na najbliższe święta i nie ma innej opcji! Jeśli chcecie mieć coś swojego, do czego będziecie tęsknić, przy czym będziecie się śmiać, wydzierać, ryczeć, aż katar z nosa pójdzie w rękawy, do czego będziecie chcieli pomyśleć, dzięki czemu będziecie się chcieli zatrzymać - łapcie "Stranger In This Town" i na cały regulator nie zważając na sąsiadów, policję, antyterrorystów czy detektywa Rutkowskiego.
Nie miałam pojęcia jaką piosenkę zarekomendować, najchętniej gdybym miała fundusze z Unii na akcję promocyjną - rozdałabym każdemu egzemplarz płyty, a następnie, by mieć pewność, że ją przesłuchacie - zamknęła was na godzinę z samym odtwarzaczem w klitce 2x2. Ale... NIE WIEM! <foch> Dobra... Daję wam "The Answer", może komuś pomoże, może się ktoś do Rycha przekona, może ktoś wyłączy po minucie - ja życzę wam wszystkiego naj, więc najlepiej słuchajcie całej płyty. Dzięki za uwagę!
źródło: www.youtube.pl
Karcia
ANN:
OdpowiedzUsuńNa wstępie mojego komentarza pragnę stwierdzić, że jesteś oszołomką na punkcie Rycha i ty mi powiesz, że Kief fo Kief... Ty mi oczu nie zamydlisz!
Dzięki za kilka pozdrowień i dołączam się do pozdrowień skierowanych w kierunku dżentelmena filozofa, z którym mamy zajęcia już we wtorek i pana wesołego Romka od matmy.
Wracając do Rysiacza - piosenka przyjemna, ale obawiam się, że podczas pisania tej recenzji przez dwie godziny stałaś się w pewnym stopniu Beatą Tyszkiewicz. W poniedziałek muszę sprawdzić ile przybyło ci zmarszczek. Bo tu same najwyższe noty szły... oh ty penerku :)