Piszę do was w niecodziennych okolicznościach, gdyż właśnie za kulisami mój partner nakłada brylantynę na włosy oraz goli klatę, makijażysta nakłada mu na ramiona brokat, a na czoło bronzer, gdy z kolei ja z wpiętym we włosy sztucznym chabrem oraz w czerwonych lakierkach, które dzięki swemu czubowi mimo, że fabryczny rozmiar wynosi 36, wyglądają na 42, stresuję się potężnie, gdyż za chwilę niejaki Piotr Gąsowski, ze względu na swoją fryzurę (a właściwie jej brak) zwany Człowiekiem Pisanką przeze mnie i moją mamę, przedstawiać będzie parę numer 11, jaką stanowię z mym wyświeconym tanecznym gachem i trzeba będzie wbić na parkiet w rytmie? (P.S. proszę głosować na to zdanie w plebiscycie czasopisma "Mój Pies" na Najbardziej Pogmatwaną Wypowiedź, Której Nikt Już Do Ciula Nie Rozumie, Więc Sp*erdalamy Do Bufetu, Pan Mietek Stawia Karpatkę) Właśnie! W rytmie, jaki nabija Pani Matka czyli Madonna, przez swych fanów zwana pieszczotliwie Starą (ja też tak czasem walnę, ale gdzie mnie do oddanych wyznawców), a jest to linia basu piosenki "Holiday"! Ale nie to, że teraz wam puszczę tylko: plum, plum, plum, plum na gitarze basowej, a wy z rozpaczy zanucicie melodię czołówkową "Trudnych Spraw". Ale nie chowajcie serca, mimo, że nie będzie musiało rozwiązać wspomnianych już "trudnych spraw", lecz niech otworzy się ono na Madonnę, która na trasie Blond Ambition zrobiła taką rozpierduchę, rzucając się na łożu, symulując masturbację, by potem rzucać się w konwulsjach po scenie z krzyżem na szyi, a następnie odgrywać spowiedź. I właśnie takie momenty zostały zapamiętane przez wielu. W porządku, ale wiecie, co? Ona promowała przede wszystkim "Like A Prayer", album, który już sam w sobie był kontrowersyjny, nie mówiąc, o całej późniejszej otoczce związanych z klipem do utworu tytułowego tudzież wspomnianą już trasą. Ale to nic. Bo chcę tu udowodnić, że Madonna to nie tylko prowokacja... I na dodatek: ta kobieta nie jest głupia. Zdecydowanie. Dzięki niej można nabrać szacunku do muzyki pop, mimo, że nie śpiewała wybitnie, a wg niektórych tego wycia nazwać śpiewem nie można. Z kolei ja uważam, że to bardzo fajna babka, szczególnie właśnie w okresie "Like A Prayer", według mnie szczytu jej możliwości twórczych, a także: dobra piosenkarka. A przede wszystkim pracowita. Należy jej się cały ten blichtr, te szmery, bajery, dzikie węże. A nawet wężĘ. Ale cel, dla którego piszę tę notkę jest zgoła inny. Nie ma to być jakiś artykuł o Madonnie tylko o "Holiday", piosence, w której tany już ruszam, ku uciesze publiczności i niezadowoleniu Piotra Galińskiego. To, co, jedziemy:
Zaczyna się, a ja czuję jakieś wibracje disco z lat 70., unosi się duch epickiego utworu Wright Brothers - Flying Machine, więc jak najbardziej mi to pasi. I widzicie, że wyskoczyła sobie trzydziestoletnia dziewoja w bluzce, a właściwie staniku z długimi rękawami, w jakieś grochy, w dzwonach i rozprowadza radość życia po całej scenie swoją ekspresją i ruchami typu: jestem w trakcie tańca życia. (od razu zastrzegam: jak już włączyliście, to przystopujcie, bo macie oglądać dokładnie, a nie że czytacie, coś tam leci i zadowoleni; też trochę moja wina, że wciepnęłam już ten link... <idiota>, ale tak mi pasowało! Prosze nie ingerować w wizje autorskie me.) Chcecie tekst? Nie krępujcie się, proszę:
If we took a holiday yeah / Jeśli zrobimy sobie wolne Took some time to celebrate / Zajmiemy się świętowaniem Just one day out of life / Tylko jeden dzień z życia It would be / I będzie It would be so nice / Będzie cholernie miło Everybody spread the word / Wszyscy rozsyłajcie wieść We're gonna have a celebration / Będziemy świętować All across the world / Na całym świecie In every nation / W każdym narodzie It's time for the good times / Nadeszła chwila na dobre czasy Forget about the bad times / Zapomnijcie o tych złych One day to come together / Jeden dzień na zjednoczenie To release the pressure / By wypuścić całe ciśnienie We need a holiday / Potrzebujemy wakacji!
You can turn this world around / Możesz obrócić ten świat dookoła And bring back all of those happy days / I przywrócić wszystkie radosne dni Put your trouble down / Odsuń swe problemy It's time to celebrate / Czas świętować Let love shine / Pozwól miłości błyszczeć And we will find / I znajdziemy A way to come together / Sposób by się zejść And make things better / I wyprostować parę spraw We need a holiday / Potrzebujemy wakacji!
Fajniutkie, nie? Taki luźny tekścior, żeby wypuścić z nas wszystkie smutki. I pomyśleć, że potrafiła wydostać tyle życia, z piosenki, która napisana była na początku lat 80., a przez niektórych zapewne uważana była za kompletnego gniota. I jeszcze dodała epicką wstawkę "Do The Bus Stop" (myślicie, że nie próbowałam nauczyć się tych ruchów? cholerna niewygimnastykowana śledziona -.-) Wspaniale bawi się z tancerzami, a jeśli ktoś chce jej zarzucić brzydotę, to w tym klipie znaleźć jej nie powinien, przynajmniej ja uważam, że wygląda wprost prześlicznie skacząc dookoła. No i wracając do "umiejętności wokalnych" - radzi sobie świetnie, dodając do tego wyczerpujące hasanie po scenie, a jej dwie panie od chórków to kawał głosu! (epickie kobity)
Madonna to jest kawał baby... Porządnej baby, która wzięła świat za jaja, wielu też pewnie zainspirowała, żeby też wziąć coś za rzeczone genitalia, niekoniecznie świat. <Co_jest> Jeśli komuś "banan rozświetlił twarz" (że zapożyczę rodzinny cytat Ann) podczas występu to czuję, że Madonna spełniła swoją MISZYN. Bo niekoniecznie jest nią doprowadzanie Watykanu i obrońców moralności na skraj załamania nerwowego.
(P.S. z konkursu tanecznego odpadłam, podobnie jak podeszwa od mego buta, chińska tandeta)
Mamy dziś do czynienia z pogrzebem. Zapraszam każdego, kto chętnie się położy w dole i da zasypać, a potem wpieprzyć przez robale, by zobaczyć jak wiele i niewiele warte jest nasze życie. A to dziwaczne powitanie powstało za sprawą pani Lany Del Rey, która co by nie mówić - jest dziwna sama w sobie. Aż strach. Nie jest dziwna jak Lady Gaga, która wyjdzie ubrana w drukarkę, która na dodatek działa (żeby była jasność: lubię Gagę za właściwe podstawy i motywy do tworzenia MUZYKI i tylko za to). Lizzy Grant (bo tak rzeczywiście nazywa się Del Rey) jest dziwolągiem psychicznym, bo to co kłębi się w mózgowych zwojach pod jej włosami, zważając na to, jakie piosenki pisze zakrawa na ładny kawał dreszczy. Otóż właśnie: Lana jest Tekściarką. Wie co robi, przykładając własny (tudzież pożyczony) długopis/pióro/ołówek do kartki i dawaj pisać coś, po czym nie wiadomo czy cieszyć się, że żyjemy, czy lepiej już szykować samobójstwo. Nie obchodzi mnie, że zajęli się nią jacyś panowie w garniturach, ze złotym medalionem na szyi i włosami omiecionymi henną po to, by zarobić forsę i nadali jej nowy przydomek oraz wygląd, gdyż wcześniejszy był według nich nietrafiony. Nie interesuje mnie, że jej ojciec to milioner, że dziewczyna ma powiększone usta i że pieprzy trzy po trzy lub też nie na temat swej przeszłości. Jeśli ktoś chciał, żeby osoba kochająca lata sześćdziesiąte, ze śliczną buzią i epickim typem urody, który sama chciałabym posiadać, lecz niestety... ze wspaniałym głosem i intrygującą osobowością trafiła w gusta słuchaczy - to pragnę poinformować, że znajduję się w grupie docelowej, jestem odpowiednim segmentem rynku, gdyż reprezentuję popyt. Nie napiszę, że jest to popyt na tego typu PRODUKT, bo nie wiem jak bardzo wypromowana byłaby ta dziewczyna - nie traci na oryginalności i naturalności, gdyż co mnie obchodzi fizyczna kreacja, skoro z jej wnętrza wypływa coś... ymm... no ale zobaczmy:
Oto singiel "Born To Die" z albumu Lany pod tym samym tytułem, która w Polsce już jest złotkiem (a wiadomo jak tu ciężko namachać chociażby pułap złotej płyty), a w kilkunastu krajach szczytuje na listach przebojów. Płyta szczytuje, słuchacze podczas śpiewu artystki zapewne też.
Na początku mamy zakochaną parę, dwa gołąbeczki na tle powiewającej flagi USA, preludium do całej miłosnej historii jaka opowiedziana zostanie za pomocą piosenki i zilustrowana klipem. Nagle bang! Mamy dziwną barokową przestrzeń - przerażającą w swym chłodzie. Widzimy Lanę siedzącą pośród dwóch tygrysów, na tle ołtarza? Bo z całą pewnością na kościół czy katedrę miejsce owo wygląda.
Feet don’t fail me now / Stopy, teraz mnie nie zawiedźcie Take me to the finish line / Zaprowadźcie mnie do linii mety Oh my heart it breaks every step I take / Moje serce pęka z każdym krokiem But I’m hoping at the gates / Ale mam nadzieję, że u bram They’ll tell me that you’re mine / Powiedzą, że jesteś mój
Teraz wspomnienia, wspomnienia czyli: pierwszy raz słuchałam tej piosenki i wybrzmiało "feet" - myślę: Boże, dziewczyno nie tak mocno, daj się przygotować na taki cios! Połamało mnie od razu, ile to człowiek czekał na taką piosenkę... Ale o czym pieśń owa mówi? Otóż bohaterka zapewne umiera. Umiera lub spieszno jej do samobójstwa (jej stopy nie moga stchórzyć); do mety, jako do kresu życia, wierząc, że "u bram powiedzą, że jesteś mój" - czyli zapewne w niebiosach czeka na nią ukochany gach. Może chce do niego dołączyć, bo życie straciło sens, a może jest znośnie, ale to jej nie wystarcza, bo z nim było najlepiej.
Spójrzmy na Lanę w klipie: siedzi sobie majestatycznie na tym pięknym krześle/tronie w tym czepcu z niebieskich róż, a jak niewiele robi, żebyśmy poczuli się co najmniej dziwnie, a co najwyżej - dajcie ewakuacyjne, wychodzę.
0:45 - mamy naszych bohaterów z kadru pierwszego: pewnie wybywają razem w podróż do Kentucky czy Alabamy. Widzimy tą ładną miłość. Ona i on - niebo i grom, no niekoniecznie, bo i ona wariatka i on zapewne nie lepszy. A Lana ma świetną kurtkę - od czapy.
Walking through the city streets / Spacerując po ulicach Is it by mistake or designed / Przez przypadek czy umyślnie I feel so alone on the Friday nights / Czuję się tak samotna w piątkowe noce? Can you make it feel like home, if I tell you you’re mine / Czy możesz stworzyć mi dom, jeśli powiem ci, że jesteś mój? It’s like I told you honey / Kochanie, jest tak jak ci mówiłam
"Czy możesz stworzyć mi dom, jeśli powiem ci, że jesteś mój?" - zabiło mnie to. Boskość tej piosenki wyrażona jest m.in. tym wersem.
Don’t make me sad, don’t make me cry / Nie zasmucaj mnie, nie doprowadzaj do płaczu Sometimes love is not enough when the road gets though / Czasami miłość to za mało, gdy droga robi się ciężka I don’t know why / Nie wiem czemu Keep making me laugh / Rozśmieszaj mnie Let’s go get high / Odlećmy wysoko The road is long, we carry on / Droga jest długa, wciąż nią jedziemy Try to have fun in the meantime / Więc powinniśmy się bawić w międzyczasie
"Czasami miłość to za mało, gdy droga robi się ciężka" - taka prawda, niestety. Coś się spie*doli, coś nad czym nie panujemy, coś poza naszą kontrolą i stało się. Nawet nie potrafimy tego odkręcić. 1:18 mamy wyraz twarzy Lany, który idealnie pokazuje ten bezsens. "Droga jest długa, wciąż nią jedziemy, więc powinniśmy się bawić w międzyczasie" - cały czas zbliżamy się do czarnego punktu na drodze i w końcu albo się upijemy, albo pasażer wyskoczy na drogę, albo wjedziemy w drzewo i nie ma nas, ale dopóki w baku benzyna i płynu do spryskiwaczy pod dostatkiem - kolorowe jarmarki...
Come take a walk on the wild side / Udaj się na spacer po dzikiej stronie Let me kiss you hard in the pouring rain / Pozwól, że pocałuję cię ostro w ulewnym deszczu You like your girls insane / Uwielbiasz szaleństwo swej dziewczyny Choose your last words, this is the last time / Zdecyduj się na ostatnie słowa, to ostatni raz Cause you and I, we were born to die / Bo ty i ja, urodziliśmy się by umrzeć
"Udaj się na spacer po dzikiej stronie, pozwól, że pocałuję cię ostro w ulewnym deszczu; uwielbiasz szaleństwo swej dziewczyny" - dobre... To jest bardzo dobre. I wzrok oszołomki na 1:40. I ten pocałunek na przymus na 1:45... Świetne.
Lost but now I am found / Zagubiona, teraz się odnalazłam I can see but once I was blind / Widzę, ale kiedyś byłam ślepa I was so confused as a little child / Byłam tak zagubiona, jak małe dziecko Tried to take what I could get / Brałam wszystko, co dostawałam Scared that I couldn’t find / Bałam się, że nie znajdę All the answers honey / Wszystkich odpowiedzi, skarbie
Dla mnie, zwrotka ta opisuje to kim była, zanim go spotkała. Tudzież, kiedyś szukała sensu życia, a teraz uświadomiła sobie, że jedyną odpowiedzią na wszystkie pytania jest śmierć.
A na klipie co? Od 1:55 widzimy Del Rey leżącą w nocy na łóżku. Z nim i bez niego. Zapewne jest on duchem i przychodzi na pogaduchy, nocne kawki i serniczek. 2:05 - "blind" i gest Lany - świetność, dziewczyna naprawdę ma czar aktorek ze starego Hollywood. 2:11 jak on ją chwycił... jak on na nią patrzy... 2:17 - i pokazuje chłopina, że all the answers to śmierć. Ona w klipie nadal żyje - on nie. Ale jego postawa pokazuje, jakby był pewien, że ona wkrótce do niego dołączy.
2:34 - "high" symbolicznie pokazane przez Lanę czyli zapewne zapalenie jointa. I znowu ta ascetyczna gestykulacja, ale dzięki temu, jak bardzo docenia się każdy gest tej kobiety; skoro już coś pokazuje to musi być istotne. 2:40 - kolejny z moich ulubionych momentów czyli "meantime". A w połączeniu ze słowami mówiącymi o zażywaniu w życiu rozrywki, ta znudzona mimika daje niesamowity efekt. 2:49 - "insane" i to spojrzenie, przepraszam, czy żeby być szalonym trzeba biegać nago, tryskać krwią i wrzeszczeć? Otóż jak widać: zupełnie nie. 3:02 - "we were born to die" i te wbite w ekran oczy... 3:04 zaczyna się ta cała igraszka ze śmiercią. 3:20 - "let mi kiss you hard in the pouring rain" - delikatna dziewczynka zarówno w głosie jak i wyglądzie i nagle you like your grils insane - i ten grymas obrażonego pięcioletniego dziecka.
Od 3:28 wszystko ciemnieje... Ale pojawiają się przebłyski światła, kiedy Lana kroczy długim korytarzem - kolejne symboliczne znaczenie, zapewne zmierza do swojej mety, aż w końcu na słowa "we were born to die" otwierają się drzwi, za którymi pojawia się uderzająca jasność i... mamy głównego bohatera trzymającego zakrwawioną Lanę na rękach. Czyli przekroczyła drzwi do wieczności.
Pytanie: on przecież wciąż żył. Więc czemu pokazywał się jako zjawa, a potem wynikało z tego, że chciała do niego dołączyć? Może prześladował ją tylko w jej wyobraźni. Może istniała zasada: razem źle, osobno - jeszcze gorzej i w końcu śmierć ją dogoniła, a u bram powiedzieli, że on należy do niej. Może nie czuła tej przynależności tu na ziemi. Albo facet, całując ją w jadącym samochodzie uznał, że stawia wszystko na jedną kartę, skoro umrą - to razem, w tej chwili i w ten sposób (bo kto nie chciałby, popijając Malibu u św. Piotra usłyszeć w TVN 24: przyczyną śmierci był prawdopodobnie brak kontroli nad pojazdem. Para prawdopodobnie całowała się na kilka sekund przed wypadkiem.) Ale niestety - ona umarła, a on przeżył. Teraz on sobie pożyje bez niej, a ona będzie go gnębić. Chyba, że... no właśnie. Koniec klipu to ten sam obrazek jaki nas powitał. Znowu byli razem. On mógł do niej dołączyć w jakiś sposób i w innym wymiarze wciąż należeli do siebie.
Podsumowując: Lana Del Rey to zdecydowanie więcej niż "Video Games", które krąży na VH1, to więcej niż moje wypociny. I mam nadzieję, że jeszcze wiele płyt przed nami by wciąż nie dowiedzieć się, co i jak wiele tego COSIA w niej siedzi.
Nareszcie! Nawrócona na łono tego oto bloga witam Was i pytam: jak można tak zaniedbać swoją porządną, nikomu nie potrzebną robotę?! Oczywiście przegięłam, mamy nadzieję, że nasz blog dostarcza wam jako takiej rozrywki tudzież nawet starannej edukacji, jeśli muzyczna podstawówka wam ją ogranicza. Ale zahaczając jeszcze o moje lenistwo (bo trzeba nazywać rzeczy po imieniu... czyli się op*erdalam <hahaha>): dziś postanowiłam, że napiszę kolejną notkę, zarżnę swym pisarstwem własną klawiaturę, która będzie płakać, żebym przestała nawalać w klawisze. I tak sięgnęłam po miecz, wypowiedziałam słowa: na potęgę Posępnego Czerepu MOCY PRZYBYWAJ! (wybacz Ann, musiałam). I przybyła, przysyłając tu Prince'a metr trzydzieści na obcasach. Nasz kochany barwny Pan Artysta zaprezentuje dziś piosenkę "Little Red Corvette". Skądinąd miałam pisać o filmie "Tacy Byliśmy", ale... No właśnie. <lol> Prince jaki jest każdy widzi. A szczególnie jaki był w latach 80., kiedy to żaboty i obcisłe majty zajmowały w jego garderobie sporo miejsca. Jeszcze taka dygresja... Dziś z Kiedro doszłyśmy do wniosku, że chętnie poszłybyśmy na taką imprezę, gdzie można byłoby pobujać łydkami w rytm piosenek z lat 80. A jeszcze do tego ubrać plastikowe klipsy i natapirować włosy (oczywiście ja będę miała włosy oklapnięte po 5 minutach, Ann - wieża Eiffela przez tydzień). Ale dobra, już wsiadamy do wozu, jeszcze nam Rysiek taxi driver policzy wysoką stawkę za czekanie. (Oczywiście w toku piosenki okaże się, że nie jest to zwykły ryśkowy Opel czy inny samochód z oderwaną od siedzenia dermą i waniliowym drzewkiem zapachowym, bo to będzie Drodzy Moi METAFORA TAKA...)
Łaaaa! Jak ta piosenka się zaczyna. Jak bicie serca. No i już po 15 sekundach czuć zmysłowość w powietrzu!
I guess I should've known by the way U parked your car sideways Po sposobie, w jaki zaparkowałaś samochód powinienem wiedzieć That it wouldn't last Że to nie przetrwa See, U're the kinda person that believes in makin' out once Widzisz, jesteś taką osoba, która wierzy w szybkie numerki Love 'em and leave 'em fast Kochasz i zostawiasz szybko I guess I must be dumb cuz U had a pocket full of horses Musiałem być chyba głupi, bo miałaś kieszeń pełną koni Trojan and some of them used Trojańskich i niektóre z nich były zużyte But it was Saturday night, I guess that makes it all right Ale była sobotnia noc, nie miałem nic przeciwko And U say - "What have I got 2 lose?" A ty powiedziałaś: "co masz do stracenia?"
(P.S. od Ann zapożyczam sposób pokazywania tłumaczenia <lol>) Czy wy słyszycie jak brzmi słowo "sideways"? Tylko Prince może wciepnąć wyraz, który powinien być kompatybilną częścią zdania w totalnie inną melodię, na dodatek czyniąc to głosem tak drgającym od seksu, że otrzymuje tytuł VIVA Najpiękniejsi w kategorii: najpiękniejsze trzęsienie. Treść: kobieta się lubi bawić. Podchodzi do Prince'a, pokazując mu określony układ taneczny ze słowami: toczysz ze mną kulę czy suszysz pranie? Poza tym dziewczyna szybka jest, tu się zagapi, tam zajrzy, tutaj złapie. Naszego Artystę coś do niej ciągnie, ewidentnie go kusi. Ale dostał czerwone światło: pani ma kieszeń pełną koni trojańskich, co więcej: używanych. Oznacza to tylko jedno: prezerwatywy o nazwie Trojan (fakt autentyczny, sprawdzony na naszym polskim forum Prince'a). W końcu jednak dał się namówić.
And honey, I say Little Red Corvette Kochanie, powiedziałem: Mała Czerwona Corvette Baby, U're much 2 fast Skarbie, jesteś zdecydowanie za szybka Little Red Corvette Mała Czerwona Corvette U need a love that's gonna last Potrzebujesz miłości, która będzie trwać
I guess I should've closed my eyes when U drove me 2 the place Powinienem zamknąć oczy, kiedy przywiozłaś mnie tam, Where your horses run free Gdzie twoje konie biegają wolno Cuz I felt a little ill when I saw all the pictures Bo było mi trochę słabo, kiedy zobaczyłem zdjęcia Of the jockeys that were there before me Dżokejów, którzy byli tu przede mną
Śmiać się czy płakać! Nie wiadomo. Na pewno pobujać do piosenki, a już z jaką miną to zależy od Was. Ale jakoś chyba dziwnie wesoło podrygiwać z miną ryczącą i gębą w podkowę, zawsze można być posądzonym o niestabilność emocjonalną, tudzież niesolidarność twarzy z resztą ciała. WRACAJĄC!! Się chłopina namordował z piosenką, a ja go lekceważę. Kobieta miała sporo partnerów, aż się Prince zestresował, oczy w szparkę, wielka kropla potu na skroni, lecz...
And U say - "Baby, have U got enough gas?" Spytałaś: "kochanie, masz dość dużo paliwa?"
Następujące po tym "oh yeah!" sugeruje nam, że Prince'owi takie pytanie się szalenie spodobało. A słowo "gas" wymówione przez tego osobnika przyprawia moją głowę o wydzielanie większej ilości potu, a co za tym prowadzi do łupieżu, ale wolę mieć tę przypadłość dzięki Prince'owi, niż jej brak dzięki Krzysztofowi Ibiszowi.
A body like yours oughta be in jail Takie ciało powinno być w więzieniu Cuz it's on the verge of bein' obscene Bo jest na skraju obsceniczności Move over, baby, gimme the keys Przesuń się, skarbie, daj mi kluczyki I'm gonna try 2 tame your little red love machine Postaram się poskromić twoją małą czerwoną maszynę miłości
"Verge" w wykonaniu Prince'a i nic już nie jest takie samo, ja wam mówię, wy sprawdzcie na mapach Google czy kontynenty są jeszcze osobno.
Mamy cudowne chórki idealnie współgrające z Prince'm. 3:07 - tu zaczyna się długi dźwięk a spodziewaliście się, że na 3:12 zostanie to zakończone takim falsetem? No i przygotujcie Dopel Hertz na taki fragment, że uhhh, a składa się on z następujących podzbiorów: a) 3:25 pisk (wcześniej: Girl, U got an ass like I never seen, ow! Dziewczyno, masz tyłeczek jakiego jeszcze nie widziałem!) b) 3:31 to aaaaaj kładąc nacisk na "a" jakby ktoś łamał lizaka... wrrrr.... (I say the ride is so smooth - jazda idzie tak gładko) c) 3:35 nie pytajcie dokąd leci ten dźwięk, gdyż nawigacja zawiodła d) 3:36 i wybuchło.... (You must be a limousine - musisz być limuzyną)
Fragment na który zawsze czekam: 4:10 "right to the ground" czyli Prince przekładany Lisą lub Wendy.
Aż się zmęczyłam, pragnąć zmieścić wszystko to, co czyni tę piosenkę tak znakomitą formą manifestu seksualności Prince'a. Oczywiście może oburzać, jak można kobietę porównać do jakiejś rzeczy, do samochodu... Ale takiego mamy Artystę, jego prawo, niech on robi ze swoją piosenką co mu się podoba, zresztą... Jak się człowiek przedrze przez to, to da się wycisnąć TAAAKIII szacunek do kobiety i zauroczenie jej osobą. I za to, między innymi kochamy Prince'a.
Z pewnością każdy z nas kojarzy teledysk, w którym Lenny Kravitz pokazał światu swoją zgrabną pupcię. Na pewno wiele dziewczyn włącza ten ponad 4-minutowy kliposz, żeby choć przez dwie sekundy móc obserwować jego kształty. A trzeba przyznać, że kształty to on ma niezłe jak na chłopa, bo oni to zazwyczaj mają tzw. „długie plecy”, czyli płaską pupę. Niestety, niektóre dziewczyny też z pewnością cierpią na tę przypadłość, znam osobiście jedną, ale jej nie pozdrowię. Ale za to pozdrowię moją siostrę, która z pewnością wie o kogo chodzi. WRACAJĄC: rozczaruję trochę fanki Lenny’ego, ponieważ notka ta nie będzie dotyczyła ani analizy kolorytu skóry okrywającej jego tyłeczek , ani poziomu jędrności, ani nie będziemy go mierzyć i zaznaczać na osi paraboli. Będziemy za to napawać się tekstem piosenki i historią, którą obrazuje nam wideo. Nooo i przy okazji kątem oka zawiesimy trochę oko na Kravitz’a. To lecim!
źródło: youtube.com
Mamy tu oczywiście do czynienia z czym? Z czym? No oczywiście z pewną historią miłosną, co możemy stwierdzić po słowach piosenki, nawet gdy nie znamy klipu. Ale my już znamy, bo właśnie oglądamy. Prawda? <lol>
All of my life / Całe moje życie Where have you been / Gdzie byłaś? I wonder if I'll ever see you again. / Zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś cię zobaczę.
Co tu dużo mówić. Sytuacja wygląda dosyć proście: Lenny jest w związku z pewną kobietą, wszystko układało im się zapewne dobrze, do momentu kiedy spotkał na swojej drodze (a dokładnie w restauracji, bo tam pracowała) dziewczynę, dla której od razu stracił głowę. Uznał, że to właśnie ona jest tą, na którą czekał. Prościej ujmując: tą jedyną.
I've been searching for you / Szukałem cię. I've never had a yearning quite like this before / Nigdy wcześniej nie tęskniłem tak, jak teraz.
Myśli o “dziewczynie z restauracji” tak go opanowały, że nawet nie ma ochoty spędzać czasu ze swoją kobietą. Odpycha ją, chodzi struty. Co gorsza: wyobraża sobie, że zamiast jej, podczas seksu, trzyma w ramionach „nieznajomą”. Hmmm właściwie dlaczego „co gorsza”? Wbrew pozorom jest to świetne, chociaż zależy, z czyjej perspektywy na to spojrzeć. Na pewno żadna z nas nie chciałaby, żeby jej facet marzył o pieprzeniu innej. Ale gdybyśmy same były pieprzone w myślach, staje się to mniej odpychające. Oczywiście nie mówię tutaj o żadnym menelu, tylko o mężczyźnie, z którym potencjalnie można byłoby coś sensownego stworzyć. I również nie mówię teraz np. o składaniu mebli lub robieniu origami.
A lonely queen without her king / Samotna królowa bez swego króla. I longed for you, my love forever / Pragnąłem cię, moja miłość na zawsze.
O esssuuuu, jak on zaśpiewał to „MY LOVE FOREVER”. Z Karcią zawsze czekamy na ten moment słuchając piosenki w drodze do Torunia na studia lub też podczas przerw. A trzeba przyznać, że słuchając Lenny’ego się świetnie gada. Ale wracając: mamy wewnętrzny dylemat naszego mulatka, ponieważ jak widzimy, próbował jakoś walczyć z tym uczuciem. Nie udało mu się to, bo pragnienie zobaczenia jej po raz kolejny była silniejsza od niego. Chłopak po kilku dniach wałęsania się po swoim apartamencie i rozmyślania, wrócił w miejsce, gdzie sądził, że ją spotka. Pomylił się. Nie spotkał. Minęli się, a on wrócił do hotelu. Zapewne dalej o niej myślał, skoro piosenka kończy się powtarzanymi kilka razy zdaniami „I wonder if I'll ever see you again”. Kto wie, może wrócił tam ponownie? Tego się nie dowiemy.
A fanom Kravitz’a i jego języka proponuję luknąć na klipie moment 3:39. Ufff, chyba przez pół godziny śliny nie połykał wcale. Ann
K: Witamy Państwa. Zebrałyśmy się tutaj, by zdać Państwu relację z gali wręczenia Plastikowego Kanarka. Impreza odbyła się w naszych chorych umysłach oraz za pomocą łącz internetowych, a uczestnikami byli kandydaci do tytułu "Najlepszego głosu lat 90-tych". Tym samym rozstrzygnięta została sonda, która ciągnęła się jak flaczory z olejasem od samego czerwca. Nasi odbiorcy i czytelnicy bloga dopisali liczbą 42 osób, jakie oddały głos w ankiecie, plasując naszą sondę na drugim miejscu pod względem popularności, tuż za corocznym głosowaniem w plebiscycie Tele Tygodnia. Jest nam niezmiernie miło poinformować, że wśród głosujących rozlosowaliśmy atrakcyjne nagrody. Zestaw ołówków otrzymała pani Lucyna z Bytomia, klucz do skrzynki, znaleziony przez Pana Mietka wysłałyśmy już do pana Sławomira z Kołobrzegu, a pompon do czapki, ufundowany przez grudziądzką pasmanterię na ulicy Mickiewicza, przekazujemy rodzinie Kozuniów z woj. Lubuskiego. A: Gratulujemy zwycięzcom i zachęcamy do głosowania w kolejnej sondzie, która pojawi się już niebawem, zaraz po tym jak wymyślimy, czego ma dotyczyć. Powróćmy jednak do tematu dzisiejszego spotkania... Jesteśmy pewne, że nie zdołamy całkowicie oddać słowami tego, co działo się na minionej uroczystości, tak samo jak ja nie zdołam opisać wam świetności, boskości i cudowności Nick'a Carter'a, członka zespołu Backstreet Boys, jaką obdarzył nas na gali już od samego przejścia przez nasz skromny, ciasny próg... (zostałam dźgnięta łokciem w bok przez Karcię) Ekhm. Tak więc, z tego miejsca pragniemy przede wszystkim, w pierwszej kolejności podziękować osobom, bez których tak ważny dzień w historii naszego bloga by się nie odbył, czyli panu Mietkowi, który raczył nas wyśmienitymi kawami, byśmy nie usnęli, panu Klemensowi, dzięki któremu wszystkie gwiazdy, całe i zdrowe opuściły nasz gmach, nam samym, bo bez nas nic tutaj nie byłoby epickie, a zwłaszcza panu Ryśkowi taxidrajwiarzowi za przywiezienie na miejsce wszystkich zaproszonych. K: Myślę, że możemy już włączać nasz telewizor marki Philips, by oddać zapis naszych kamer. (sięgnęłam po pilota, włączyłam telewizor, jednak po chwili pilot został mi z ręki brutalnie wyszarpany przez Ann, która oświadczyła po raz setny: znowu wieśniacko włączyłaś) Tutaj mamy... O proszę, na scenę wtargnął pan Axl Rose, który już wyciągał rękę po nagrodę, oznajmiając, że specjalnie urwał się z festiwalu muzyki country w Mrągowie, by odebrać statuetkę Plastikowego Kanarka, nucąc przy tym "Baju baj, baju baj, proszę pana..." i potrząsając frędzlami u swych butów. Po oznajmieniu, że zdobył zaledwie dwa głosy, zrobił rozpierduchę krzycząc, że nie po to, zakładał na zęby nową porcelanę... chińską... we wzorki... by teraz nie otrzymać nagrody, a wychodząc pokazał wszystkim Fuck You, z czego najbardziej ucieszył się Jon z New Kids On The Block. A: Trzeba powiedzieć, że Jon gotowy był pójść za Axl'em i opuścić imprezę bez pożegnania się... Oooo! Właśnie teraz, po prawej stronie, widać jak nasza kamera uchwyciła go idącego w stronę wyjścia niczym glina z 20-letnim stażem, czyli podpierając plecami ścianę...Idzie...Idzie...O matko, tak się wczuł, że złożył dłonie na kształt pistoletu. Panie Mietku, przydałaby się jakaś muzyczka, może z "Gliniarza z Beverly Hills?". Doprawdy, istne szaleństwo.. Ale co tu się teraz stało?! Jon wpadł na wózek z cateringiem, który prowadzi... (przybliżyłam się do ekranu) sam Danny z NKOTB! (w kamerę) Proszę Państwa, pan Wood upiekł wszystkie ciasta. Gdyby któraś z pań chciała przepis, możecie wysyłać prośby na jego oficjalnego Twittera, gdzie znajdują się również zdjęcia tych wypieków. Niestety, nie mogę powiedzieć, czy były dobre, gdyż Danny wszystko zjadł sam. K: Danny skarżył się, że non stop dzwonili do niego Ron Weasley i Hermiona Granger, gdyż uważali, że na wózku ukrywa żelki o smaku wymiocin, a także czekoladowe żaby. Wracając do imprezy, właśnie teraz na ekranie widzimy samego Bono z U2, który przekazał, że docenia wszystkie oddane na niego głosy, a korzystając z okazji chciałby wyrecytować słowa piosenki, jakie napisał z myślą o głodującej Afryce. Po poinformowaniu naszego Bonutka, że raczej te słowa nie pokrzepią Afrykańczyków, gdyż istnieje tam nie tylko deficyt wody oraz jedzenia, ale również telewizorów, Bono uznał: to połączmy się przez Skype'a! Kochany Bono, za wszelką cenę pragnie uratować świat... Zaraz po nim na scenę wszedł Sting z całym zreaktywowanym na ten wieczór The Police, a także z orkiestrą symfoniczną, który pragnąc przebić Bono uznał, że on przekaże ciepłe słowa ludziom w całej Azji, po czym przedstawił swego tłumacza, Bilguuna Ariunbatara. Jednak chwilę później dowiedział się, że i on nie wygrał, po czym zaczął nucić "Fields Of Gold"...
A: Mimo wszystko nawet Sting nie pobył za długo na scenie, bo właśnie, jak widać, wtargnęła na nią ubrana w cztery kożuchy, futro z norek i kozaki ze skóry węża ocieplane futrem z kity lisa... Nie Drodzy Państwo, nie jest to Cruella Demon, to jest Whitney Houston! Spytała się tylko, kremując czerwony nos kremem z wyciągu ze śluzu ślimaka, czy może już dostać nagrodę, bo trochę się spieszy na narty. Jakież było jej zdziwienie, gdy poinformowałyśmy ją, że otrzymała tylko jeden głos,czyli ogólnie zdobyła 2% wszystkich głosów i zaklasyfikowała się tym samym na siódmym miejscu, które musiała do tego dzielić z czteroma innymi osobami! Popłakała się i stwierdziła, że może liczyć tylko na swojego bodyguarda, na co wkroczył na scenę Costner ze słowami "Rozejść się! Proszę się nie pchać! Proszę zrobić przejście!" (chociaż na scenie były tylko 3 osoby), po czym jak widzimy porwał ją w objęcia i pognał w kierunku wyjścia ewakuacyjnego, zakładając na nią jeszcze polar, nauszniki i wyciągając parasol. K: Whitney, chcąc dodać patosu całej sytuacji, zaczęła wyć: "and aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa jiiiiiiiiiijaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa jiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiijaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaajjjjjjjjjjj...", lecz jej śpiewy przerwał Axl'owy rzut butelką, a komentarzem do jego osobistej sytuacji był pomruk Rose'a: I have nothing... Ale wróćmy na naszą galę, gdzie widać siedzącego na widowni James'a Hetfield'a, któremu zwisało czy wygra, czy nie wygra, lecz nie zwisało to jego koledze Lars'owi Ulrich'owi, który pozwał nas za ch*jowy plebiscyt, wyzwał wszystkich dookoła i nawet startował z pięściami i krzesłem na naszego pana Mietka, lecz został obezwładniony celnym ciosem w łeb od samego James'a, który podsumował zachowanie Lars'a słowem: DEBIL, a do nas machnął ręką, żebyśmy się nie przejmowały i kontynuowały show, podczas gdy sam uspokoił Ulrich'a przekazując mu butelkę Bebiko i pluszowego szczura oraz obiecał, że jak wyjdą, zawiezie Lars'a do lunaparku. W trakcie tego incydentu przyszła Mariah Carey otoczona szklankami i kieliszkami, po czym zaczęła uderzać w wysokie C i rozbijać naczynia wokół, na co Larsowi pękła butelka, ulało się mu na spodnie, a Mariah dostała oficjalny pozew. A: Swoją drogą on już tych pozwów tyle ma na swoim koncie, że powinien w sądzie zamieszkać. On już pewnie z Wesołowską na "ty" jest. I nie ma "Paaaanie Urlichhhh...", tylko "Laaaaaaaaarssss...". O MATKO! Proszę teraz zabrać wszystkie dzieci sprzed telewizorów; panie Mietku, dawać czerwone kółeczko w róg ekranu! Właśnie przez kadr przebiegł Kravitz, z gołym tyłkiem... I powiedział, że...ekhm... jemu to "zwisa". Możemy się tylko domyślać, co dokładnie miał na myśli. K: Tutaj mamy skadrowanego John'a Bongiovi, który trzymając w ręce prostownicę jeszcze na gali pracował nad swym wyglądem i zaczesywał włosy do przodu, by ukryć zakola. O, właśnie wyjął żel do włosów i ugładza odstający przy skroni kosmyk, jednocześnie ubolewając, że nie ma z nim reszty zespołu, aczkolwiek dobitnie zaznaczając, że i tak to on jest najważniejszy, co można było zauważyć kiedy jeszcze wbiegał na scenę, gdy na telebimie za nim znajdowała się prezentacja wykonana za pomocą programu Power Point, zatytułowana: John B. - It's My Life. Wielką nieobecną tego wieczoru była Shania Twain. Musiała udać się do sądu, gdyż otrzymała kolejne wezwanie od poszkodowanych, którzy oglądali "Zbuntowanego Anioła", szczególnie namiętnie maglując fragment pierwszego razu Milagros i Ivo, a chcąc zrobić podobny mu romantyczny klimat w domu, porozstawiali świeczki, które stały się źródłem pożaru. A: Patrzcie teraz! Na pewno każdy z was zastanawiał się, jak to NAPRAWDĘ było z rozpadem zespołu N'Sync, więc moi drodzy... zanurzmy się w tej wiekopomnej chwili...
Gdy ogłosiłyśmy, że szczęśliwymi zwycięzcami nie będzie jeden z boysbandów... Justin Timberlake zaczął klaskać i wygwizdywać resztę bliźniaczych zespołów, a w efekcie nawet padła seria niecenzuralnych słów. Zrzedła mu mina dopiero wtedy, gdy na telebimie obok jego podobizny pojawiła się magiczna cyferka ZERO, ale nie zdołał przyjąć tego na klatę. Co prawda, Danny chciał mu pomóc, zdążył nawet, jak słyszymy dać przemowę, że on codziennie podnosi dwieście kilo i to na jedną rekę, ale nie miał siły wstać spod wózka cateringowego... No i stało się!
Justin (do reszty zespołu): Osły! To wszystko przez was! Nie będę z wami dłużej pracował, bo jesteście totalne beztalencia, nie potraficie nawet wyciągnąć porządnie Pszczółki Mai na próbach! ODCHODZĘ! - po czym rzucił focha i wyszedł. A nie, jednak został, tylko przesiadł się na tylne siedzenie. K: Naszą nadprzyrodzoną mocą na imprezie pojawił się Michael Jackson, który uznał, że żywy czy martwy nie może przegapić takiej okazji. Mimo, że nie wygrał i tak podbił nasze serca swą wielką empatią i przyjaznym nastawieniem do wszystkich zgromadzonych... Tylko pan Mietek został wyprowadzony z pomieszczenia przez sanitariuszy, gdyż kiedy dłoń Michael'a po lekkim uścisku została w ręce pana Mietka, dostał on zawału. Ale Jackson jak to Jackson - nie obraził się, co więcej obiecał, że spod sześciu stóp pod ziemią wyśle do rodziny SMSa, by przysłali Mietkowi słynną cekinową rękawiczkę, aby ręka nie marzła. Szczególnym zainteresowaniem naszego Króla Popu darzył Howie Dorough z Backstreet Boys, który uznał, że to wspaniale, że Michael odnowił swój wizerunek z klipu "Thriller", jednak po 10 sekundach leżał na noszach obok pana Mietka, gdy okazało się, że na twarzy Jacksona nie ma żadnego makijażu. Ale mówiąc o naszych BSB... Bo oto chwila wiekopomna. Otwierając zalakowaną kopertę ze zwycięskim artystą czułyśmy, że wygra wspaniały zespół (może dlatego, że wcześniej same pakowałyśmy do tej koperty wyniki). Nagle Ann odczytała: miażdżącą przewagą głosów wygrali... Backstreet Boys! I rozbrzmiało "tell me why, ain't noting but a heartache...", na którą to melodię, po uprzednim wyściskaniu się, chłopcy weszli na scenę z wyciągniętymi ku nam rękami. Ann ominęła Howie'go, który biegł ku niej z uhahanym wyrazem twarzy i padła w ramiona Nickolas'a Carter'a, po czym została obkręcona, gdyż radość Nick'a nie znała granic. Oni romans - a ja zostałam z How'em, który był jak antyperspirant - szczerzył się 24/7 (a ci dalej stoją razem). Przytuliłam kochanego Brian'a, jednocześnie wyczuwając zapach jego różowej gumy balonowej, którą schował w papierek na później, potem przyszła kolej na uścisk z A.J.em (Ann + Nick = standing together), który żalił się, że świeża małżonka każe mu się przebierać w sypialni za nietoperza i pijawkę (Ann + Nick = standing together forever), w końcu przyszła kolej na Kev'a, ale niestety nie wpadłam w niego jak w studnię, gdyż wstyd mi było za uprzednie uwielbienie Rycha (Ann + Nick = standing together forever and ever). Brian podziękował Bogu, po czym rozkleił się, w przeciwieństwie do jego gumy, która nie dała się później odkleić od papierka. Howie podziękował Bogu, a następnie fryzjerowi. A.J. podziękował Bogu i żonce Rochelle, która siedziała na widowni z krwistym bananem na twarzy, Nick tylko krzyknął, nadal stojąc z Ann, która była już fioletowa od uścisku: dziękuję Bogu! A podziękowania Kev'a jak zwykle zostały ucięte. A: I proszę bardzo, wszyscy świetnie sie bawią, wszyscy klaszczą, a najbardziej klaszcze Robbie Williams z Take That, chłop nawet wstał i daje solidny aplauz, gwiżdże, teraz robi nawet pajacyki! "Backstreet Boys! Backsteet Boys! Oddałem na was głos! łuuuuu!", po czym pozostali członkowie jego zespołu zaczęli go uspokajać i wynosić za kulisy, ale reszta nadal się świetnie bawi, ja stoję z Nickiem, widzicie jak on świetnie wygląda? A mówiłam, że wyglądał! No mówiłam. O, a teraz, zobaczcie teraz!... Nie no, świetnie przełknął ślinę... (Karcia mina WTF) Yyyy, Karcia świetnie się bawi z Howiem (Karcia jeszcze większa mina WTF), ale tą świetną zabawę przerwali wchodząc, a dokładniej wbiegając na scenę BoyzIIMen, którzy powiedzieli, że nie zgadzają się z wynikami sondy i trzeba ją koniecznie powtórzyć, bo mają o wiele lepsze głosy od BSB. O, właśnie teraz na dowód swoich słów, Wanya Morris zaczął śpiewać "End Of The Road" acapella, widzimy rozlewającą się z wysiłku na twarzy purpurę, ooooo i jest padnięcie na kolana, widzimy lepszy dramat niż w wykonaniu Nick'a Cartera. Co tu się dzieje, zdarł z siebie koszulę i proszęęęęęę Państwaaaa zabrakło facetowi tchu, zaczęło się klepanie po plecach, gdyż dostał ataku kaszlu. K: Ojjj... niedobrze to wygląda, dusi się, dusi! Potrzebna był interwencja pana Klemensa, który odprowadził Morris'a na miejsce, ale jego rolę wokalną przejął kolejny tragiczny cymes czyli Shawn Stockman, który rzuca się w konwulsjach po scenie... Teraz doczołgał się do kolegi z zespołu, złapał go za krawat i ciągnie go w dół... (chwyciłam za pilota i wyłączyłam telewizor) To już koniec, przepraszamy z góry tych, którzy pomyśleli, że na koniec wszyscy łącznie z pluszowym szczurem Lars'a wykonaliśmy utwór "We Are The World". A teraz serio: ta sonda zaczynała się od dwóch głosów: mojego i Ann. Potem doszły dwa kolejne: Czarnej i Pauki. Nawet nie wiecie, jaka była radość moja i Kiedro, gdy okazało się, że po miesiącu czy dwóch pojawił się piąty głos. Potem zaczęłyśmy się zastanawiać, czy dobrniemy kiedyś do dziesięciu. A zamykamy ankietę z liczbą 42. Ann, rzuć słowem na zakończenie naszego spotkania.
A: Może pomyślicie, że nie ma się czym zachwycać, że po pół roku mamy 42 głosy, ale dla nas to jest dużo! Bo mało znajomych czyta nasze wypociny. Właściwie mamy dwie stałe, znane nam czytelniczki, które z tego miejsca pozdrawiamy: Ewa, Czarna, łuhu, macham wam! A teraz już kończymy tę audycję, bo pan Mietek marudzi już, że zbliża się godzina, o której musi koniecznie zadzwonić do żony. Pozdrawiamy wszystkim szerokim bananem na twarzy, machamy wam białą chusteczką, napisy poleciały, widzimy się za rok!
P.S.: Nasze wypociny to fikcja, proszę nie związywać się z charakterem i zachowaniem postaci. Wszelkie podobieństwo fizyczne - możliwie nieprzypadkowe, lecz cała treść to wymysły i interpretacja własnych chorych wizji.
Istnieją piosenki, które potrafią zabić już pierwszym dźwiękiem. Które, jak się słyszy, przeszywa dreszcz , człowiek napawa się jej każdą sekundą i każdym słowem. Potem sięgamy po tekst i czuje się ciary na plecach, gdy jest on adekwatny do naszych odczuć, naszych spostrzeżeń i naszych przekonań.
Jakiś czas temu natknęłam się na wypowiedź Nick’a Carter’a dotyczącej piosenki, w której się zakochał: „Dlaczego Journey nie otrzymało nagrody Grammy za Faithfully?” (na co nasz kochany Briś odpowiedział: „A ja się pytam dlaczego BSB nie dostało za I want it that way.” – też się zastanawiamy. Jak już będziesz wiedzieć, daj znać koniecznie!). Włączyłam ją, bo oczywiście jako pierwszorzędna fanka 31-letniego Nickolas’a muszę wiedzieć w jakim kręgu obracają się jego (bądź, co bądź zapewne świetne) uszy. Usłyszałam i poczułam, że ta piosenka to jest naprawdę coś. A teraz będę tak miła i nie będę was zmuszać do tego, byście otwierali nowe okienko i zaaplikowali w nowej karcie tekstowo.pl i zapodam wam tu jej epicki tekst.
Highway Run / Pęd po autostradzie Into the midnight sun / W stronę północnego słońca Wheels go round and round / Koła toczą się You're on my mind / A Ty jesteś w mojej głowie Restless hearts / Niespokojne serca Sleep alone tonight / Śpią dzisiaj osobno Sendin' all my love / Przesyłam całą mą miłość Along the wire / Wzdłóż przewodu They say that the road / Oni mówią, że droga Ain't no place to start a family / Nie jest dobrym miejscem do założenia rodziny Right down the line / Na całej linii It's been you and me / Byliśmy tylko ty i ja And lovin' a music man / A miłość do muzyki Ain't always what it's supposed to be / Nie jest tym, czym być powinna Oh girl you stand by me / Dziewczyno, jesteś przy mnie I'm forever yours-faithfully / Jestem twój na zawsze – wiernie.
Circus life / Cyrkowe życie Under the big top world / Pod olbrzymim wierzchołkiem świata We all need the clowns / Wszyscy potrzebujemy clownów To make us smile / By nas rozśmieszano Through space and time / Przez przestrzeń i czas Always another show / Cały czas inne show Wondering where I am / Zastanawiam się, gdzie jestem Lost without you / Zagubiony bez ciebie And being apart ain't easy / Bycie osobno nie jest łatwe On this love affair / W tej miłosnej przygodzie Two strangers learn / Dwóch obcych ludzi uczy się
To fall in love again / Zakochiwać ponownie I get the joy / Czuję radość Of rediscovering you / W odkrywaniu ciebie na nowo Oh girl, you stand by me / Dziewczyno, jesteś przy mnie I'm forever yours-faithfully / Jestem twój na zawsze – wiernie.
Utwór opisuje związek muzyka często będącego w trasie, który zmaga się z tęsknotą za rodziną. Można stwierdzić, że muzykę kocha równie mocno, dlatego też nie może z niej zrezygnować, nawet na rzecz równie mocno przez niego kochanej kobiety. Wers kończący te dwie zwrotki, czyli „I'm forever yours - faithfully”, jest idealną puentą tej piosenki – zapewnia, że w jego życiu jest tylko TA, która na niego czeka. Piękne!
Muszę wam powiedzieć, że Nick jest jak widać tak zachwycony tą piosenką, że postanowił śpiewać ją na soundchecku podczas swojej ostatniej trasy „I’m taking off”. Wyszło mu to naprawdę dobrze. Ja jako zakochana w moim Mikołajku, mimo fatalu jego włosów padłam i nie wstałam, czemu dziwić się nie trzeba. ALE! Już sama Karcia się ze mną w tej kwestii zgodziła i wczoraj obie wgapione w występ przez ponad 4 minuty trwałyśmy z minami „buja w obłokach” standardowo wykonując nasz charakterystyczny ruch „palce do buzi”. A wy możecie się przekonać sami czy ten cover wam się podoba, oto on:
źródło: youtube.pl
A ja jeszcze ze swojej strony i w imieniu mojej blogowej partnerki Karoliny (która ostatnio tego oto bardzo świetnego blogaska zaniedbała...) składam wszystkim odwiedzającym, czytającym, komentującym i głosującym w sondzie, która zniknie wraz z Sylwestrem, WESOŁYCH ŚWIĄT! Przesyłam Wam drogą internetową trochę śniegu (po wpisaniu w google frazy "Let it snow"), trochę ciepłego barszczyku z uszami (ale nie z miodem!), a mniej znany utwór pt: "Last Krysmas" niech Wam wybrzmi w trakcie dostawania prezentów od Gwiazdora. :)
K: CZEŚĆ. Co tam, jak tam? Bo nas naszło cholerne wenisko, by rozpocząć cykl... Nie, nie będzie to ani "Miś z okienka" ani "Pegaz" ani nawet "Jestem jaki jestem", lecz... tu drodzy Państwo następuje konsternacja, ludzie w popłochu zajmują miejsca, ktoś przewraca kubeł z popcornem na głowę sąsiada (nie mam pojęcia, dlaczego ów sąsiadem w mej wyobraźni był Lou Pearlman), kilku osobników kupuje zapas cukru na rok, bojąc się stanu wojennego, gdyż kochani nasi! Rozkręcamy dziś epicką już (a ledwo co zaczętą) serię analizowania klipów chłopaków z naszej paki, z naszego Magicznego Autobusu oraz z Klubu (nie, nie Zapiekanki, psia krew i nawet nie zaczynajmy tego tematu -.-) 5. 10. 15 czyli Backstreet Boys! Na pierwszy rzut oka idzie dziś "I'll Never Break Your Heart", które wylosowane zostało nie wadliwą maszyną losującą, z której wypadły wszystkie piłki pod stopy Daniela Wieleby, lecz za pomocą opatentowanego systemu pt: daj pięć, potem z tego co się zgadza wybierz dwa, a potem z tego, co się zgadza wybierz jeden (jakby chcieli ten system zekranizować zbankrutowaliby już na projekcji samego tytułu). Anno, proszę powiedz, jaka niespodzianka czai się w zanadrzu naszych rękawów? A: Otóż, drodzy Państwo, poprosiłyśmy znanego dekoratora wnętrz, pana Tadeusza Norka, by rozejrzał się trochę (w przerwie między bieganiem pomiędzy kanałami, wyznał nam nawet, że pokój Nick'a posiada pewien bardzo świetny podkop) po metrażach naszych chłopaków w ich prywatnym, teledyskowym wieżowcu. Jak donosi raport pana Norka, który właśnie trzymam w ręku, zachwycił, a zarazem zaintrygował go rozkład mieszkania lokatora nazwiskiem Richardson, który w drodze kaprysu postawił sobie wannę w pokoju gościnnym. Sam Kevin odmówił składania wyjaśnień na ten temat, twierdząc, że TO JEGO WANNA I ON CHCE SIĘ TERAZ WYKĄPAĆ. Nasza ekipa niestety nie mogła być tego świadkiem, przez co byliśmy w szoku, a pan Tadeusz nie zaznał przyjemności zmienienia kolanka w rurze odpływowej. Nasz specjalista szczegółowo obejrzał też pokój pana Littrell'a, w którym jednak skrytykował stojące tam łóżko, jako za bardzo wschodnio-skandynawskie, a kominek, który się tam znajdował był zbyt wąski, by mógł się przez niego przecisnąć Mikołaj, którego miał grać Lou. Następnie, przechodząc przez pokój Howiego, który zniecierpliwiony wycierał kurze z kryształów i który został jedynie zrugany, że sobie gitary powiesił, a pewnie nawet nie umie na nich grać, doszedł do pokoju Cartera, gdzie zainspirowany motywem kosmosu, włączył sobie w TV program "Kosmiczny Kapitan" i ubierając się w kosmiczny kombinezon, zaczął swoją przysięgę: Ja, Tadeusz Norek, wędrowiec trzeciej kategorii międzygalaktycznej Akademii Kosmicznego Kapitana przysięgam, że zawsze będę służył prawdzie, dobru i pięknu. Będę miły dla napotkanych w kosmosie małych zwierzątek i starszych ludzi. Zawsze będę pił mleko i mył zęby po każdym posiłku.", po czym Nick wyrzucił go z tekstem: Teraz na górę do A.J.a, wykonać! K: Tjaaaaaaa.... Pan Tadeusz Norek niestety nie mógł przybyć tutaj, by osobiście to wszystko przekazać, gdyż musiał iść do Niedźwiadka na kilka piw, a następnie na bankiet w Klubie Sierżanta. Wracając do naszego kliposza: no niestety, jak przychodzi mi wybrać sobie chłopa, to albo muszę okupić świetne włosy i prezencję ogólną wgyzaniem się w poduszkę, że taki chłop zapewne stworzy ognisko domowe z jakąś striptizerką albo trzeba pokutować za świetny profil i nos tym, że Kev ma wannę w pokoju! Ta wanna nie trzyma się ni kupy ni ****, bo nie dość że nie znajduje się w łazience to jeszcze ździebko przymała, jeśli brać pod uwagę pannę z minuty 4 sekund 01, gdyż wystają jej stopy jak w słynnej epickiej emotikonce na GG <wanna>. Ale zapewne taki był pomysł reżysera, by pokazała swe giry w całej okazałości, bo nie tylko stopy się tam wybijają. Kiedro, ty przynajmniej nie musiałaś znosić jakichś przeszczepów zanurzonych w pianie, bo u ciebie Nickolas był w takim stadium rozwoju emocjonalnego, że jarały go bańki (patrz: 3:03) A: No cóż... co mogli dać osiemnastolatkowi... Fakt, trochę dziecinne, ale w końcu taki był zamysł kreowania tego boysbandu: każdy z nich miał być inny. I jak widać - jest. Ale jeśli już mowa o Nickusiu, to zobaczmy śliczną buzię, znaną ze śpiewania "I'd rather die" na 1:36... Bądź też jeszcze bardziej śliczną buzię, bo w pakiecie ze spojrzeniem typu "padłam i nie wstałam" z hiszpańskiego momentu "Prefiero morir". O widzisz Karcia, a przypomnijmy sobie wersję SNOW z '96 roku. Fabuła opierała się na miłostkach Brisia z jakąś dziewczyną, a tutaj proszę... już opiekuje się pieskiem z przyszłą żoneczką. K: Słitaśne, prawda? Lofciajcie Littrellów mocuśno! -.- A tak na serio: eh... no ba, zatargał ją z planu "As Longa...", a właściwie pewnie poprosił z wszelką kurtuazją znaną tylko rodowi Littrellów z Lexington Kentucky, czy byłaby tak uprzejma i użyczyła swej twarzy i rączki: twarzy do śmiania, rączki do głaskania pieska, sztuk jedna, wielkość: dupelek. A Littrellów mamy na 3:01, ale na razie to Bri głaszcze Leigh. Oni do siebie tak pasują, że ich imiona się nawet rymują. -.- W "Klanie" by mi powiedzieli "nie czujesz jak rymujesz!"... A co do Cartera: na 1:36 ujawnia się też słynna fryzura a'la Zig Zag McQueen czyli odpowiedź fryzjera Nick'a "trzeba zrobić coś szalonego" na wcześniejszą odezwę stylisty "chluśniem, bo uśniem". Tylko zobaczcie, co A.J. ma na sobie (np. 1:07)... Tam chyba nikt nie był trzeźwy, wliczając samych chłopaków, ta gestykulacja... A: Ale co ty chcesz... <zatykam gębę przed śmiechem> A.J. już wybierał przy okazji strój sylwestrowy, na pewno. Tylko, że zapomniał go ściągnąć przed kręceniem. Za to okulary to jakaś totalna pomyłka. Na 1:57 się zczaił, że chyba mu to za bardzo nie pasi, więc postanowił je zdjąć, przyciągając całą uwagę oglądających na breloczki w uszach. Eh, ale swoim "baby, baby" na 2:03 zyskuje, co tu dużo gadać. Czarna (nasza psiapsiółeczka, którą pozdrawiamy) pewnie rzekłaby ochoczo: "Boże, wydrapałabym mu tu te jego cudowne oczy, no!" lub też (wcale bym się nie zdziwiła) zgasiłaby mój zachwyt słowami: "No nie wiem, mi się tutaj nie podoba". No cóż, jak już wszyscy wiedzą, Czarna to demot <lol>;| K: O tak, Czarna to czasem morderca, ale my nie lepsze! Wracając: 2:03 jest tak cudowne, że nawet mi nie przeszkadza ta cekinada i czekanie na cygański tabor. Ale pozwól, że nawiążę do idei, by chłopcy pięknie się różnili: A.J. ma swój pokój utrzymany w stylu nowoczesnym... Przepraszam, ale własnie dostałam SMS'a od pana Norka: "z systemem wpływów... i odpływów... mauretańskich". Taka nowoczesność, że pęknięte lustro na 0:26 wskazywałoby na to, że wszystko co popsute i brzydkie będzie w przyszłości święcić triumfy na salonach modnych gospodyń domowych. I mamy Kiefa z pokojem typu: szlafroczek Hugh Hefnera zmiksowany ze stylem rodziny Adamms'ów (patrz: upiorna wanna). Potem Nickolas z pokojem wyrażającym "jestem maniakiem komiksów" (0:31 Nick w roli Snuja, czyli "posnuję się trochę"). Z kolei nasz Brian ma pokój pt. "Cast away. Poza światem" (0:37): łóżko z chrustu, indiańskie pledy i ta gustowna czaszka bawoła tudzież indyka. Następnie Howard i jego gitary, kolorowe dzbanuszki, karafeczki, menzurki, probówki, wazoniki, flaszeczki (obstawiam że to wszystko butelki po likierach, bo to one są takie kolorowe). Ale widzę, że Kev okradł Brian'a z jego souvenirów zdobytych podczas podróży do Kongo, gdyż na 1:30 widać afrykańskie maski. Wszyscy znamy Kev'a, więc zapewne to on sam je wyrzeźbił. -.- A: No oczywiście! On pewnie sam instalował tam tę wannę, oczywiście bez instrukcji, co z pewnością przesunęło kręcenie klipu o jakiś miesiąc. W tym czasie Bri mógł trochę chrustu zorganizować i potłuc A.J.owi lustro głosem, a Kevosław jeszcze męczył się z uszczelką. A pewnie po puszczeniu wody zalało wszystkich sąsiadów, Kev dostał OPR, a w efekcie wszystko zwalił na niekompetencję firmy sanitarnej. I w trakcie załamy pewnie powstał dramat, który można podziwiać na 3:26! Ale może zejdźmy już z tego biednego Kevin'a, nie drzyjmy z niego wąsa. Przejdźmy do Howard'a, bo z nim to ubawu po pachy, z pewnością sprawdziłby się jako klaun, chociaż pewnie jako jedyny uznawałby, że jest boski nawet w przebraniu. Drodzy Państwo, luknijmy na moment 3:10 pt. "Howie i partnerka". Tam pewnie rozwinął się mniej więcej taki dialog: "Hej, skarbie, wiem, że ty uważasz, że jestem sexi, nic nie mów, nie chciałbym ci złamać serca, a uwierz mi - mógłbym. Powiedz mi złotko, jakiej odżywki używasz? Z Loreala? Masz tak idealnie wyprostowane włosy, pewnie nakładasz na nie jeszcze maseczkę z mleka koziego?" K: <hahaha> Ann, przestań się nad nim znęcać! Wiadomo, że nie wytnie solówki z "The Trooper" Ironów na swej gitarze jednostrunowej, jedynie co to melodię do "Quit Playing Games", bo wiemy, że nauczył się tego na planie teledysku do "QPG". Chociaż na 2:15 wycina z takim wyrazem twarzy, że można się pokusić o stwierdzenie: chyba, wie jak to się gra! Właśnie: "chyba", bo czy ludzie grający na wirtualnych gitarach, tudzież wyimaginowanych perkusjach też wiedzą co i jak? Twierdząc po sobie: wątpię! Ale, ale! Kev odarty z godności i wąsa już jest, więc nie musisz pisać, żebyśmy nie darły jego zarostu, lecz spójrzmy na osobnika za How'em i Kev'em podczas 1:20! Przecież to A.J. robi jakieś zakole ramionami! Pozwólcie, że jeszcze się przypieprzę do garderoby pana McLean. Uwaga na pasek na 1:27, pytanie: do pomiaru czego służą różnej wielkości kółka? NIE WIEM! NIE CHCĘ SIĘ MIESZAĆ! No, a dramacik to ja dostrzegam Carterowy na 3:57. Chyba ćwiczył na ścianie, jak będzie tłumaczyć dziewczynie, że nigdy nie złamie jej serca ani łopatki. A: No chyba, że rękę, to jeszcze ewentualnie... Droga Karolino, Howie po prostu pewnie chciał się pochwalić panu Norkowi, że on jednak umie grać! Że on nie zasłużył na tamto zruganie! Według mojego skromnego zdania. Mało tego, myślę, że w tym klipie on zdecydowanie chciał wcielić się w pewnym momencie, a dokładnie w momencie 3:47, w jakiś czarny charakter. "Stój, bo strzelam, robisz błąd wchodząc mi w drogę" itd.... no, a wyszło jak zwykle. Czyli nie wyszło. Ty, ty, ty... ale może przyznaj się tak, że od zawsze podoba ci się ujęcie Kevina (wybacz, że wracam, ale to jednak będzie aspekt pozytywny!) na 4:00, podczas gdy czuwa przy tej wannie. Pewnie, żeby się nie utopiła, nie poślizgnęła jak będzie wstawać i by podać jej ręcznik. I chociaż cię nie widzę teraz, to widzę twoją minę typu -.- ! Ale wiesz co? Myślę, że ta panna nie chciała jego pomocy, że ona tam po prostu, jak on poszedł dla niej zagrzać wodę w czajniku, żeby miała gorącą, skorzystała z okazji i uciekła do jakiegoś Pedra, bo na 4:08 Kev ewidentnie rozpacza. Dobrze, że nie padł na kolana i nie rozdzierał koszuli, waląc głową o podłogę z tekstem: "ZGINĘŁA MI DZIEWCZYNA, AAAAAAAAA!" i czarna rozpacz. K: -.- Pozwól, że nie skomentuję... Albo skomentuję, nie będę się szczyyypaaaać: Po 1: podoba mi się ujęcie 4:00, ale nie moja wina, że mamy tam delikwentkę obcą, gdyż nie jest to Kryśka, z którą jeszcze na wersji "I'll Never Break..." SNOW, Kev się bujał! Się zamienił z kuzynem i Bri w tym klipie jest z przyszłą żoną, podczas gdy w zabawach na śniegu towarzyszyła mu bliżej nieokreślona koleżanka. Wracając do Richardson'a: gdyby to była Kryśka - pasuje, ale nie jest i masz babo plac. Po 2: zaiste, moja mina wyrażała dwa myślniki i kropkę, co skwitowałas w okienku GG: "wiedziałam". Po 3: no zawsze chłop wybierze jakąś co spenia i zostawi go, podczas gdy tam się dasz pokroić za niego, to znowu weźmie striptizerkę... NO MAM FETYSZ, NO PADŁO MI NA MÓZG, NO I NIC NIE PORADZĘ! Może przejdę do Howie'go, bo ten to zawsze rozwali system... 1:17 "cry" - z czego powtarzalności podczas A Night Out With BSB śmiał się Kev... Ale może już nie zajmujmy się tym osobnikiem, on za dużo żelaza wpieprza, bo przyciągam go jak magnes. Nie ma to jak kochany Howie, który zachowaniem "do kolusia" na 3:33 itd. rozbraja wszystkich. A przepraszam, a co tu się stało, że nie ma Carteromanii! Czy to jakaś akcja: ciszej nad tym Carterem czy jak? Proszę, ustosunkuj się do 4:09! Mandy czy nie Mandy, Menda czy nie Menda, zmierzmy się z prawdą! Chajzer już zakłada okulary, a opłacony lektor zaraz ogłosi widzom jak bardzo cię zakuło! A: Wierząc swojej intuicji i bardzo dobremu wzrokowi stwierdzam, że to nie jest Menda. I BARDZO DOBRZE. Co tu się będzie szwędać jakaś... Po prostuuuu uderzyłaś w czuły punkt, bo jak nie Mendowata Mandy, będąca z Nickiem dla kariery, jak nie Pariska, którą miał każdy, jak nie nabotoksowana, wysmarowana oliwką dla dzieci z implantami na całym ciele nosicielka ciężarów i pewnie samego Nick'a, to jeszcze milion innych! A jeeedź mnie tam. Muszę jakoś rozładować atmosferę, jakiś inny temat Carol, szybko! Jakiś inny temat! O! Proszę, luknijmy na 2:25 i słonecznego chłopca z Florydy Alexandra, dla którego once to dwa palce. K: Jak ja mam się skupić na "once" skoro te chłopy są po prostu nie do zniesienia (i nie mówię tu o niedoborze w kwestii pokazywania liczb na paluszkach)! A jeeeedź mnie tam, coś czuję, że za chwilę pojawi się epickie "Bri :>", które jest ratunkiem wtedy, gdy nam źle. Gorzej, jak w akcie desperacji pojawi się bynajmniej epickie "How :>"... No tu już bym się zaczęła zastanawiać, czy aby na pewno nie pogrzebałam Kev'a zbyt wcześnie. Ja nie mogę się przebić przez 0:58. Dlaczego dla trójki, z której jeden to Blondas, a kolejni to Howie i A.J. "chance" to rozkładanie rąk? Niedługo "try" to będzie rozkładanie nóg. -.- ZAPEWNE! Nic nie mów... Eh... Chyba możemy już finiszować, prawda? Pragniesz zahaczyć jeszcze o jakiś fragmencik? A: Nie, nie pragnę. Warto chyba jeszcze zaznaczyć, że każdy z chłopaków sam projektował swój pokój, więc możecie sobie sprawdzić jakie konsekwencje może nieść ze sobą miłość do któregoś z nich. No cóż, mieszkanie w kosmicznym pokoju mnie nie rajcuje, ale gdy do kosmicznego pokoju dołożyć w pakiecie blondasa w kosmicznych wieśniackich spodniach, to pytanie nasuwa się jedno: która półka w szafce będzie moja? K: <hahaha> LEŻĘ. A twoją półką będzie zapewne jakaś między tą, należącą do statystki z klipu a półką Nickolasa. JESTEM MORDERCĄ... Wybacz, Ann. No, ale co nas nie zamorduje - to będzie spokojnie czekać po cichu, aż a końcu nas i tak zamorduje. Wniosek: mordujmy się we wczesnym etapie wkurzenia. P.S. chciałabym napomknąć, że nasz blog zyskał nowe oblicze, a świeża szata graficzna królująca tu od paru dni jest wprost oszałamiająca! Ann, dodaj jeszcze coś na ten temat, bo ostatnio to twój ulubiony i żegnajmy się powoli, bo kakao stygnie i trzeba obejrzeć "Fakty Po Faktach" <co_jest>. A: Co ja mogę powiedzieć... hmmm... jedynie to, co tobie na wykładach: fajny mamy blog, nie? Jest to oczywiście pytanie retoryczne, więc prosimy o nie wysyłanie SMSów o treści TAK. Żegnamy się już z wami i niech moc Backstreetów ukołysze was do snu. K: Dołączam się i do zobaczenia w kolejnej analizie głupawego teledysku, czekajcie z niecierpliwością, a nóż będzie to "Get Down" i rykniecie makaronem z otworu gębowego prosto w ekran. A: Głównie dzięki Kevinowi. <hahaha> K: Skończmy ten temat i składamy się na Poxipol, bo tego wąsa trzeba przymocować.