wtorek, 23 sierpnia 2011

Prince - "Raspberry Beret". Analiza klipu i piosenki.

Za każdym razem, kiedy słyszę tę piosenkę mam ochotę kręcić się dookoła, na jakiejś czerwonej karuzeli z Chupa Chupsem w ręce i kucykami gibającymi się po dwóch przeciwnych stronach głowy. Tzn. nie chcę być Dee Dee. Tzn. blondynką jestem. A niby "blondes have more fun" jak zapewnia naczelna blondynka, przepraszam blondyn - Rod Stewart... A przynajmniej zapewniał, wyginając się w czarnym spandeksie. Co do stwierdzenia Rod'a określającego poziom zabawy wprost proporcjonalny do rozjaśnienia włosów - nie sądzę, nie zauważyłam, nie zależy mi. Ale zdanie fajne. Zabawne. ;d
Wracając do Prince'a - właściwie, jakże mogłam w notce o Księciuniu (z bajki;d, a on był blondynem;d, a co mówił Rod?;d) wspomnieć o innym wokaliście, tak się względem Prince'a nie robi. A może! Właśnie tak! Bo przecież Prince nie udostępnia nam swej twórczości na YT. Może by nie chciał też być wspomniany przeze mnie. Takie jest życie, taki jest Prince.
A no właśnie. Taki jest Prince. Mimo, że jest Primadonną....przepraszam ARTYSTĄ (jeszcze gorzej), to trzeba przyznać: ten facet jest Sztuką samą w sobie. On by o margarynie napisał taką piosenkę, która by nas uniosła aż do chmur... Cloud... I już się znowu śmieję, no! Bo posłuchajcie, a raczej przeczytajcie: w piosence "Raspberry Beret" pojawia się White Cloud - chmurzasta, chmurkowa, cumulusowa, cumulonimbusowa gitara Prince'a. Biała, bialutka, bielusieńka... - czyli nie deszczowa. Wbrew pozorom deszczowa to była na Purple Rain... I też była nią White Cloud... Moja teoria jest chyba do chrzanu. O i kolorystycznie chrzan pasuje.
Tak skaczę po tych tematach, ale jest tyle do opisania! Pierwszy raz "Raspberry..." usłyszałam pod koniec października... jakoś 10-11 rano... rok był... 2008 i weekend z Prince'm na VH1. Właśnie szłam kupić sobie buty... I to dzięki Prince'owi pierwszy raz kupiłam buty na obcasie. Bo skoro Prince może - to co, ja jako dziewczyna chyba tym bardziej! A zresztą utwór "The Most Beautiful Girl in the World" podniósł mnie na duchu. Chyba wyślę Prince'owi z wdzięczności kartkę na święta.
Ale tak mnie zachwycił "Raspberry", że... otrzymałam czerwony berecik w lutym roku 2009. I oczywiście co? Mówię na niego malinowy. Pewnie powinnam mówić truskawkowy, bo maliny nie są czerwone. Ale wtedy Prince musiałby napisać piosenkę Strawberry Beret, a przecież nie będę go fatygować. Ostatnio rozmawialiśmy godzinę przez telefon, ale nie napomknęłam mu o tym pomyśle. Nie zdążyłam. Budzik zadzwonił.;d


Kto słyszy początek giarowy ze mną? Takie plumkanie? Tak, to jest Wendy! Plumka Wendy na gitarze. Wendy - członiki duetu "Wendy & Lisa" (łatwo się pokapować, która z tego duetu to Wendy, bo to Wendy). Lisa się jeszcze pojawi, ona śmiga na klawiszach. I przyłazi Prince. Dziewczyna w żabocie podaje mu gitarę. I widać, że już tam padła dwa razy i podniosła się sześdziesiąt siedem, kiedy patrzy na Mistrzunia. A Mistrzunio zarzuca takim magicznym boczniakiem, tak czarującym ukośnym uśmiechem odbierając od niej Cloud, że chciałabym mu nawet podawać widelec, żeby sobie dziabnął kiszonego ogórka albo mogłabym mu wymieniać obcasy w butach. Tam bym się namachała... nakleiła... wydała majątek na klej w sztyfcie, taśmę klejącą i przyssawki do okna, w  końcu bym zamontowała rzeczone obcasy i bym dostała taki uśmiech. Albo, co jest bardziej prawdopodobne, mogłabym dostać jedynie szorstkie: "Dzięki" od współpracownika zastępcy współpracownika kierownika odpowiedzialnego za dział obcasów, który podlega menadżerowi całego działu obuwniczego u Prince'a.
Ale dalej! Kto widzi te prześwietne ruchy typu: w dół i nagle w górę i ręce "klask" - rytm, moi drodzy, rytm! I zaczyna się rzeczona melodia... takie preludium do prawdziwego wystrzału z armaty wypełnionej serpentynami i konfetti. Princuś jeszcze zakaszlał... I NAGLE! BUM! Mamy to! Smyczki cudowne i wszyscy w dół i w górę.... WIELKOŚĆ. "I was working part time in a five and dime, my boss was mister McGee" - epika! A McGee to już tak drży, że widzę latające struny głosowe przez szczelny żabot Prince'a. Zwroteczka się snuje, jest fajnie. I nagle: "she walked in through the outdoor, outdoor". - jest spokój, każde słowo ma być chyba usłyszane na Uralu, bo wymowa wyraźna i tego tutaj... I nagle refren! Zmiótł mnie z powierzchni ziemi, jestem na Księżycu, czekam na pomoc. A właściwie nie czekam! "She wore a raspberry beret" - kto opiera piosenkę o część garderoby, jaką jest wełniany tudzież moherowy beret, jak słychać, zakupiony w "second-hand store" (czyli żaden tam Laurencjo Lansero)? Ale kobita zrobiła szał, bo miała beret. Albo miała w sobie tyle uroku, że beret został wyniesiony na ołtarze. Zaczynamy kolejną zwrotkę. "Old man Johnson's farm" - w tym głosie, w tym wokalnym polocie jest fala, która nas unosi nad najwyższą warstwę atmosfery i łapiemy Prince'a za łapkę i sobie z nim latamy. "She" - czyli falsecik, stopniujemy wysokość dźwięku, żeby szczęki nam opadły pod koniec, gdy już wyżej zaśpiewać nie można. Ale falset to Prince'a symbol - jeden z wielu. Drugi raz refren: I przyszła Wendy. Ta dziewczyna też jest tu epicka. Jej miny są zakręcone i czuć, że tak cholernie lubi tworzyć muzykę, że można pogratulować Prince'owi wyboru jej na członkinię jego cyrkowego taboru. Jest tu coś z bohemy - nikt mi nie powie, że nie, całe towarzystwo zebrane w klipie to cholerna awangarda. Wendy z dziwną przepaską na włosach - awangarda, Prince - no comment. A ci, którzy tańczą? Totalnie prześwietna grupa. Styl, klasa... Mimo, że może ktoś uznać to za przegięcie. Nikt tutaj nie boi się skrajności, widać to, no przecież gitarzysta z białą peleryną jest cudowny, gibający się z tą gitarą, w białych spodniach - CZAR! A ten ruch Prince'a?! Bioderkami ósemeczka i podgięcie nogi i wyrzut trwałą. Ah... O, jest Lisa przy białym fortepianie.  I te świetne bajkowe animacje... Normalnie "Piotruś Pan"...
No i skończyło się nam "Raspberry Beret". Prince zabił, dał, oszołomił. I wszystko na temat. Włączacie "Raspberry..." jeszcze raz? Ja sobie właczę. I nie pożałuję.


Karcia

3 komentarze:

  1. Ann:
    Żabot wymiata. Ale wymiata razem z tym jego wdziankiem w chmurki. I od razu przypomniała mi się Flor ze Zbuntowanego jako "Mgiełka" - kto wie, może drugoplanowa postać z telenoweli argentyńskiej była jego wielką fanką... Ale raczej nie nosiła beretu, za to ty - owszem. BOCZNIAK - oblukałam go z góry na dół kilka razy bo zainteresowała mnie ta jakże artstyczna (wymyślona przez nas) nazwa. I stwierdzam, że Prince też rozdaje niezłe boczniaki. Jednak nie padłam. WIADOMO.

    OdpowiedzUsuń
  2. Karcia powiem tak . Świetnie piszesz ;d i nie chcac Cie martwic, ani denerwowac ostatnio czyli jakis tydzien badz 2 tyg temu ten oto teledysk lecial na VH1 bo sama go ogladalam. Ale to tak na marginesie ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo mi się to podoba. Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń